Zawsze była niespokojnym duchem, żądna wrażeń i zmian. Miała 6 lat, gdy sama wsiadała do autobusu i jechała z rodzinnego Będzina do Katowic na lekcje baletu. Strach? Obawa, że coś się stanie? Dzieci nie znają uczucia strachu, gdy robią to, co kochają. A ona kochała taniec. Po roku do tańca doszła akrobatyka sportowa.
"Potem było harcerstwo, doszło też kółko teatralne, a w liceum dodatkowo śpiew, bo wtedy już wiedziałam, że będę śpiewać" - mówi Monika Jarosińska.
Rozbraja spontanicznością i żywiołowością, dużo gestykuluje i śmieje się.
"Mój profesor zaproponował mi, żebym śpiewała w chórze Polonia-Harmonia. Wszystko było świetnie, tylko na próby musiałam dojechać do Piekar Śląskich. Dojazd zajmował mi 1,5 godziny, po 22 wieczorem byłam w domu. Na naukę właściwie nie miałam czasu, ale było cudownie. Robiłam to, co kochałam" - wspomina.
Pomimo to była wzorową uczennicą. Chór pozwolił spełnić jej marzenia o podróżach, dzięki koncertom zwiedziła niemal całą Europę. Jako nastolatka wystartowała w konkursie na Miss Będzina i ku swojemu zaskoczeniu została pierwszą Wicemiss.
"Niespecjalnie to wpłynęło na moje poczucie wartości, bo miałam wtedy dużo kompleksów. I długo nie potrafiłam się ich pozbyć" - wyznaje. - "Byłam jedynaczką, ale nie byłam rozpieszczanym dzieckiem. W moim domu każdy żył swoim życiem. Tatę pochłaniała praca. Był ratownikiem górniczym, ekspertem ds. sprzętu górniczego. Mama pracowała w szkole. A ja myślałam żeby jak najszybciej wyjechać z domu i zacząć spełniać swoje marzenia. Najpierw chciałam być archeolożką, potem zapragnęłam studiować aktorstwo, grać i śpiewać. Ojciec chciał żebym zdawała na AGH lub na ekologię, o której mówił, już wtedy, że to kierunek przyszłości. Mama podzielała moje marzenie" - wspomina.

Do PWSFTviT w Łodzi dostała się za drugim podejściem.
"Nie zmarnowałam roku. Spędziłam go w studium aktorskim w Krakowie. To był mój cudowny, chyba najwspanialszy okres" - mówi.
Wtedy też rozpoczęła swoją przygodę z "Kabaretem Artura" i z Maciejem Stuhrem. Pierwszy sukces przyszedł szybko - w 1995 roku na IX Przeglądzie Kabaretów PAKA zajęli trzecie miejsce. Okres łódzkiej Filmówki to wyjątkowy czas w jej życiu. Z jednej strony pochłaniały ją studia, z drugiej - zakochała się bez pamięci w najprzystojniejszym studencie z wydziału reżyserii.
"David Turner miał ogromny wpływ na moje życie, na to kim jestem teraz i co robię. Nasz 7-letni związek rozpadł się, kiedy narzeczony wyjechał do Stanów Zjednoczonych do pracy" - wyznaje Monika.
Długo nie mogła się z tym pogodzić. Nie wyobrażała sobie wtedy, że może się w kimś ponownie zakochać. Zajęła się pracą. Pamięta ten dzień, kiedy weszła do studia, by nagrać piosenkę. Tak poznała Roberta - producenta muzycznego i DJ-a.
"Przez myśl nam wtedy nie przeszło, że możemy być razem" - śmieje się Jarosińska. - "Dziś nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy nie być. Nasz 11-letni już związek zbudowaliśmy na zaufaniu, przyjaźni i miłości. W 2012 roku zdecydowaliśmy się na ślub" - dodaje.
Łączy ich miłość, wspólna pasja i praca. Skomponowali i wyprodukowali kilkadziesiąt utworów muzycznych i muzykę do angielskiego filmu.
"Rozumiemy się w pracy, co nie znaczy, że się nie spieramy. Nawet często. Ale nie przeszkadza nam to, bo efekty są bardzo dobre" - stwierdza. - "Teraz Robert pracuje z największymi maltańskimi gwiazdami i produkuje dla nich muzykę. Cieszę się i duma mnie rozpiera" - śmieje się Monika.

Jak za młodzieńczych lat, tak i teraz, dzięki muzyce może zwiedzać świat. Występowała m.in. w Londynie, w Japonii, w Hong Kongu, w Indiach, w Paryżu, w Brukseli, potem na Ibizie, a teraz jej sceną jest Malta, bowiem od roku to ich miejsce na ziemi.
"Żyję na walizkach. Na Malcie śpiewam, w Polsce gram w serialu ‘Dziewczyny ze Lwowa’. Teraz pracuję też nad materiałem na płytę, która ukaże się - mam nadzieję - jeszcze w tym roku" - dodaje.
Cieszy się, że jej życie płynie w harmonii, bowiem nie zawsze tak było. Dwa lata temu przeżyła horror. Zaczęło się od problemów neurologicznych. Ból głowy, karku i ręki nie pozwalał jej normalnie funkcjonować i spać. Nie pomagały żadne leki.
Po kilkunastu miesiącach męczarni udało się zdiagnozować i znaleźć winowajcę wszystkich dolegliwości.
"To tętniak prawej tętnicy mózgu" - usłyszała od lekarza słowa, które brzmiały jak wyrok.
Tętniak mógł być wynikiem bardzo silnego stresu i depresji - wywołanych silnymi przeżyciami. Na szczęście operacja udała się, a wyjazd na Maltę, był i jest swoistą formą terapii.
"Z dala od problemów dnia codziennego, nabrałam dystansu do życia. Odzyskałam swój optymizm i poczucie własnej wartości" - wyznaje. - "Ale nie chcę wracać do tamtych dramatycznych momentów, niedobrych wspomnień. Znów czuję, że żyję. Nic mnie nie boli i dostaję nowe propozycje zawodowe. Znów możemy cieszyć się sobą, życiem i pracą".




***Zobacz więcej materiałów wideo:








