Kabaret Hrabi wyjechał dwa miesiące po śmierci Kołaczkowskiej. Nagle stało się to. "To był Jej znak"
Dariusz Kamys opublikował poruszający wpis, za pośrednictwem którego opisał przeżycia kabaretu Hrabi. Aby wzmocnić więzi w zespole wybrali się w góry. W pewnym momencie wszyscy zgodnie uznali, że otrzymali znak od Joanny Kołaczkowskiej. "Na sam koniec, kiedy (...) wsiedliśmy do zamówionego busa, okazało się, że to bus-taxi "Pączek". I wszyscy wiedzieliśmy, że to od Niej" - napisano w komunikacie.
Dariusz Kamys z grupy Hrabi podzielił się wzruszającym wpisem. Razem z pozostałymi członkami kabaretu wybrał się na wyprawę w góry. Na szlaku nie zabrakło obecności Joanny Kołaczkowskiej.
"Nie ma Jej. Wciąż trudno to zrozumieć i jeszcze trudniej zaakceptować. Zostaliśmy my - kabaretowa rodzina Hrabi. Jeszcze w kwietniu spędzaliśmy razem każdy dzień w trasie. Każdy wykonywał swoje obowiązki, a w przerwach cieszyliśmy się po prostu swoją obecnością. Razem pracowaliśmy na dzieło, jakim był kabaret Hrabi. Każdy z nas dokładał swoją cegiełkę, a całość nabierała sensu dopiero wtedy, gdy byliśmy razem" - tymi słowami zaczął swój emocjonalny komunikat.
Dariusz Kamys nie kryje, że rozbawianie Joanny było wyzwaniem, ale i wielkim szczęściem.
"(...) Największą nagrodą było zawsze rozbawić Aśkę. Jej śmiech - szczery, głośny, ale nigdy hałaśliwy - motywował do kolejnych wygłupów. Był jak sygnał, że wszystko gra. Żartowaliśmy z siebie, ale nigdy nie raniąc. Tam zawsze pod spodem była życzliwość, ciepło. Sarkazm mieszał się z zapachem kawy. Dziś brakuje nam tego wszystkiego. Brakuje bliskości, drobnych rytuałów, wspólnych rozmów, a najbardziej - brakuje nam Jej" - podkreślił.
Pomysł na podróż w góry wpadł do głowy Mateuszowi - realizatorowi dźwięku.
"Mateusz, nasz realizator dźwięku, człowiek wrażliwy, ale też sprawczy, zaproponował coś niezwykłego. Wypad w góry. Nie po to, żeby tylko pospacerować, ale żeby wyrwać nas z marazmu. Żebyśmy znów poczuli się razem, choćby przez trzy dni. Razem się zmęczyć, razem iść do przodu - pod górę, nawet jeśli stromo. Wymyślił to świetnie" - napisał Kamys.
Według autora na samym końcu podróży kabaret Hrabi doświadczył znaku od Joanny. Był całkowicie w jej stylu - w formie żartu.
"(...) To nie była zwykła piesza wycieczka. To było coś więcej: dowód, że wciąż stanowimy całość, nawet jeśli brakuje jednego głosu, najważniejszego. Ta górska wyprawa daje nadzieję. Że się poskładamy. Że wrócimy do tego, co kochamy najbardziej i co potrafimy najlepiej. Bo wiemy, że Aśka by tego chciała. Skąd ta pewność? Na sam koniec, kiedy (...) wsiedliśmy do zamówionego busa, okazało się, że to bus-taxi "Pączek". I wszyscy wiedzieliśmy, że to od Niej. To Jej uśmiech, Jej mrugnięcie, Jej żart. Aśka zawsze potrafiła w ten sposób rozładować powagę. To był Jej znak: "Idźcie dalej. Śmiejcie się. Nie stójcie w miejscu" (...)" - podsumował.
Internauci są szczerze poruszeni wzruszającą opowieścią.
Czytaj też:
Kamys nie przebierał w słowach na pogrzebie Kołaczkowskiej. Mówił wprost o "przyjaciołach"
Minął miesiąc od śmierci Kołaczkowskiej. To wyznanie chwyta za serce
Kamys przerwał milczenie dwa dni po pogrzebie Kołaczkowskiej. "Została bolesna pustka"