Jędrzejak z "DDTVN" był w "ciemnej dziurze". Afera znalazła już finał
Dziennikarz i prezenter pogody TVN, Bartłomiej Jędrzejak, miał ostatnio wyjątkowego pecha. Afera z jego udziałem zaczęła zataczać coraz szersze kręgi. Jego skarga na usługi przewodnich polskich linii lotniczych wywołała dużo szumu – i wiadomo już, jak skończył się cały ambaras. Niestety wtopa wizerunkowa będzie trudna do zatarcia, choć sprawa znalazła już swój finał.
Bartłomiej Jędrzejak od lat pracuje jako prezenter pogody w "Dzień dobry TVN". W związku ze swoją pracą bardzo dużo podróżuje. 23 czerwca podzielił się na Instagramie bardzo przykrymi doświadczeniami, które są ziszczeniem największych obaw każdej osoby, która jako środek transportu wybiera samolot. Wszystko przez postawę linii lotniczych LOT.
"Dawno się tak nie zawiodłem. LOT zawsze z wami, ale dzisiaj wizerunkowa klapa. (...) Czuję się tak, jakby ktoś miał mnie głęboko w ciemnej dziurze. Totalnie olał" - zaczął zbulwersowany pogodynek.
Jędrzejak opisał całą serię niefortunnych zdarzeń. Najpierw jego samolot z Gdańska do Krakowa, z przesiadką w Warszawie, miał opóźnienie i ledwo zdążył przesiąść się w stolicy. Niestety nie doleciały jego bagaże - co akurat go nie zdenerwowało, bo - jak wyjaśnił - wie, że to się zdarza. Poszło o coś całkiem innego.
Oczekiwanie na walizkę nie było największym problemem, choć mocno skomplikowało sytuację prezentera - nie miał swoich rzeczy, potrzebnych do wejścia na wizję, więc program prowadził w tym, w czym wysiadł z samolotu. Poważniejsze troski zaczęły się później.
"Walizka miała dojechać do hotelu w nocy. Nie dojechała, ponieważ procedury są takie, że walizki są wożone tylko z krakowskiego lotniska Balice do hoteli w Krakowie. Jeśli ktoś mieszka w okolicach Krakowa, jak ja, bliżej lotniska niż hotele w centrum, to walizka nie dojedzie. Walizka nie dojechała też rano. Wstałem do pracy, ubrałem się, wyszedłem, tak jak stałem, ponieważ wylądowałem wieczorem, sklepy były już pozamykane. Nie było możliwości, żeby można było kupić szczotkę do zębów czy perfumy" - relacjonował z goryczą Jędrzejak.
Dziennikarz próbował skontaktować się z biurem bagażowym przez wiele godzin, ale nikt nie odbierał telefonu ani nie odpowiadał na maile i SMS-y. W swoim oświadczeniu zwrócił się bezpośrednio do osób odpowiedzialnych za obsługę klienta.
"Czyli jest informacja — 'Mamy cię głęboko (...). Walizka jest nie wiadomo gdzie, radź sobie sam.' Za chwilę startuję z Krakowa do Poznania, jeśli nie znajdę tej walizki na lotnisku, to i ja jestem (...), bo nie wiem, co zrobię. Nie mogę się ubiegać o odszkodowanie. Nie miałem czasu, żeby kupić rzeczy, więc nie mam rachunków. (...) Za moment rozpoczynam akcję: szukanie walizki. Nie jest to dobre wizerunkowo. Macie mnie centralnie gdzieś" - ogłosił Bartłomiej.
Sprawa znalazła szczęśliwy finał, a Bartłomiej ogłosił na Instagramie, że odnalazł swoją walizkę i dzięki temu może lecieć dalej, jednak w rozmowie z serwisem Plejada przyznał, że dobre zakończenie nie wynika z postawy pracowników linii lotniczych, z którymi do końca nie udało mu się skontaktować.
"Nikt się nie odezwał, bez żadnej reakcji, ale nie czekałem na żadną reakcję i na nic nie liczyłem. To się zdarza, że walizki nie dolatują. I nie to było powodem mojej złości. Najbardziej zirytował mnie fakt, że przez kilka godzin nigdzie nie mogłem się dodzwonić nigdzie uzyskać informacji na temat walizki" - podkreślił.
Finalnie okazało się, że walizka czekała na niego na lotnisku, a wcześniej ktoś przekazał mu niewłaściwą informację.
"Dopiero osobiście pojawiłem się na lotnisku i okazało się, że walizka jest na miejscu, na lotnisku, bo ktoś źle wpisał w formularz albo przekazał błędną informację, że odbiorę ją osobiście" - wyjaśnił dziennikarz.
Jędrzejak przyznał też, że jego apel wywołał w sieci sporą dyskusję, a on sam otrzymał mnóstwo wiadomości od osób, które miały podobne problemy.
Zobacz też:
Bartłomiej Jędrzejak zdobył się na wyznanie ws. choroby