W latach 70. ubiegłego wieku reprezentacja Polski w piłce nożnej była jedną z najlepszych drużyn świata. Podopieczni legendarnego trenera Kazimierza Górskiego - nazywani Orłami Górskiego - dostarczyli Polakom wielu powodów do dumy. Do dziś tamta drużyna cieszy się opinią najlepszej jedenastki w historii naszego futbolu. Jedną z jej największych gwiazd reprezentacji był wtedy skrzydłowy Legii Warszawa Robert Gadocha.
To przede wszystkim dzięki niemu Biało-Czerwoni zdobyli srebrny medal na Mistrzostwach Świata w 1974 roku. Choć podczas mundialu nie strzelił żadnego gola, to zaliczył aż siedem asyst przy trafieniach kolegów. Gadocha cieszył się opinią mistrza dryblingu i... boiskowego egocentryka, bo uważał, że jest najlepszy z najlepszych. Niestety, w czasie mundialu w RFN stało się coś, co sprawiło, że kariera Roberta Gadochy legła w gruzach.
Robert Gadocha miał przyjąć łapówki w imieniu drużyny i... ukrycie tego przed innymi graczami!
O "aferze dolarowej", w której podczas mundialu 1974 roku Robert Gadocha odegrał ponoć kluczową rolę, mówiła cała Argentyna. Jej zawodnicy, którzy byli w grupie z Polakami, mieli wręczyć Gadosze łapówkę w wysokości 18 tysięcy dolarów. Chodziło o to, żeby zmobilizować Biało-Czerwonych do pokonania w ostatnim meczu fazy grupowej Włochów. Tylko to dawało bowiem reprezentacji Argentyny awans.

Polacy - niezależnie od wyniku meczu z Włochami - mieli już zapewniony udział w drugiej rundzie. Przekazania pieniędzy podjął się piłkarz Rubén Ayala, zaś pośrednikiem między graczem a którymś z Orłów Górskiego został "przyjaciel" naszej narodowej kadry, urodzony w Argentynie syn polskich emigrantów Iggy Boćwiński. Kopertę z gotówką przyjął - w imieniu całej drużyny - Robert Gadocha.
Tak przynajmniej stwierdził po latach Boćwiński. Po pieniądzach jednak ślad zaginął. Polacy wygrali z Włochami 2:1, a Argentyńczycy zaczęli przechwalać się, że to ich zasługa, bo "odpowiednio zmotywowali" naszą reprezentację.
Niedługo po mundialu Robert Gadocha pożegnał się z reprezentacją.
Sprawa łapówki, jaką rzekomo przyjął w 1974 roku, wyszła na światło dzienne dopiero 30 lat później. W 2004 roku opowiedział o niej "Przeglądowi Sportowemu" Grzegorz Lato:
O całej sprawie dowiedziałem się dopiero 10 lat po mundialu. Byłem wtedy zawodnikiem Atlanta Mexico City. Mieliśmy w klubie jakąś imprezę. Zrobiła się luźniejsza atmosfera i na zwierzenia zebrało się Rubénowi Ayali, który w 1974 r. grał w ataku reprezentacji Argentyny. Zaczął mi opowiadać, jak Argentyńczycy dyskutowali między sobą, że trzeba Polaków zmobilizować do poważnej gry z Włochami. Ustalili, że każdy z nich ze swojej premii za zakładany awans do drugiej rundy odpali Polakom po tysiąc dolarów. 22 piłkarzy plus dwóch trenerów. A więc w sumie 24 tysiące dolarów

Gadocha czekał 40 lat, by przedstawić swoją wersję wydarzeń...
Wkrótce po publikacji wywiadu Grzegorza Laty rozpętała się straszna burza. Wyszło na jaw, że Argentyńczycy doskonale znali sprawę i od lat byli bardzo wdzięczni Polakom za to, że dali się "zmotywować". W kolejnym wywiadzie udzielonym dziennikarzowi "Retro futbolu" Lato stwierdził: "Ja tego nie komentuję z racji tego, że nikogo za rękę nie złapałem. Podobno jednak była to prawda. Było to sporo pieniędzy. Jeśli zwykły pracownik zarabiał 25 dolarów za miesiąc, a dolar był wtedy po 120 złotych, to łatwo sobie policzyć. Prawda zawsze wypływa, ale obecnie nikt z nas nie ma kontaktu z Robertem Gadochą. Wszyscy spotykamy się od czasu do czasu, a z Robertem od lat nie mamy żadnej styczności".
Robert Gadocha kategorycznie zaprzeczył, jakoby kiedykolwiek przyjął łapówkę od Argentyńczyków, a tym bardziej ukrył to przed kolegami. Sprawę "afery dolarowej" dokładnie wyjaśnił dopiero 10 lat po tym, jak na światło dzienne wyciągnął ją król strzelców Mistrzostw Świata '74, czyli 41 lat po mundialu w RFN.
W „aferę dolarową” wmanewrowała go... mściwa żona!
Były reprezentant Polski w 2013 roku udzielił wywiadu Rafałowi Hurkowskiemu z portalu polsatsport.pl i dokładnie odniósł się do całej sprawy. W aferę wplątała go jego ówczesna żona:
Nie wziąłem tych pieniędzy. Przecież gdyby do czegoś doszło, moi koledzy siłą rzeczy wszystkiego by się dowiedzieli! Moje nazwisko zostało zszargane. Dla niej liczyły się tylko pieniążki. To wszystko zostało wymyślone kilka lat po turnieju, kiedy poprosiłem tę panią o rozwód. Wtedy zaczęło się szantażowanie. Małżonka mówiła, że jeśli nie zrezygnuję z domu, zniszczy mi życie... Ja po prostu byłem człowiekiem, na którym dało się sporo zarobić.
Według Roberta Gadochy kobieta uknuła intrygę ze wspomnianym już Iggym Boćwińskim, z którym współpracowała już wcześniej. To oni mieli przyjąć łapówkę od Argentyńczyków i ukryć to przed całym światem, a przede wszystkim przed nim: "Była wpływowa, pracowała dla Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Na początku lat 80. mieszkaliśmy w Chicago. Do mojej żony co rusz przychodzili jacyś podejrzani ludzie. Często kończyło się wielkimi awanturami. Nie chcę zdradzać szczegółów, ale zrozumiałem wtedy, że wokół mnie dzieje się coś złego. Postanowiłem wziąć rozwód. Najpierw orzekł go sąd w Chicago, a potem w Polsce - w obu przypadkach powód był ten sam. Szantaż ze strony małżonki" - wspominał piłkarz.
Robert Gadocha nawet po rozwodzie doświadczał ze strony byłej żony różnych "złośliwości". Pisała na niego paszkwile do prasy i donosy do Urzędu Imigracyjnego, a gdy w 1986 roku przyjechał do Polski, doprowadziła do tego, że na półtora roku odebrano mu paszport. Dziś Gadocha ma 76 lat, mieszka na Florydzie i jest wielkim fanem Roberta Lewandowskiego. Nie chce rozmawiać z dziennikarzami o przeszłości. Twierdzi, że wszystko, co miał do powiedzenia w sprawie "afery dolarowej", powiedział w 2013 roku.
Zobacz też:
Tomasz Lis wciąż czeka na diagnozę. Szokujące kulisy walki o życie redaktora.
Kononowicz poszedł do Jaworowicz. Wtedy się zaczęło!
Olbrzymi skandal przed MŚ w Katarze. W grze jest Rosja.










