Reklama
Reklama

Filip Chajzer: Jestem teraz bliżej Boga

Każdego dnia stara się modlić, czynić dobro i być przyzwoitym człowiekiem. W Medziugorje prosił o dziecko. Został wysłuchany. Synek, który urodzi się w październiku, dostanie imię po błogosławionym Jerzym Popiełuszce. O czym jeszcze opowiedział w wywiadzie dla miesięcznika "Ludzie i wiara"?

W książce "Chajzerów dwóch" pisze pan, że kiedy podróżuje autem, słucha Radia Maryja...

- Lubię, kiedy ktoś do mnie mówi. A poza tym jestem ciekawy, co dzieje się w świecie, który nie nazywa się Warszawą. Prawda o Polsce to wspólny mianownik dużych aglomeracji, małych miejscowości i dalekiej prowincji. W tym radiu można usłyszeć o problemach zwykłych ludzi. Uważam, że jest bardzo potrzebne. Daje samotnym poczucie, że ktoś jest z nimi. Na antenie słychać też modlitwy.

Włącza się pan w nie?

- Przyznam, że nie umiem się modlić w sposób "sformalizowany". Choć rozumiem, że jest to medytacja. Powtarzanie formuł, jak w różańcu, odcina nas od rzeczywistości i pozwala skupić się na tym, co w środku. Uzyskać głębszy kontakt z Bogiem. Czasami, kiedy zdarza mi się modlić w ten sposób rozumiem, po co to robimy. Ale na pewno nie jestem ekspertem w tej dziedzinie. Dużo bardziej odpowiada mi rozmowa z Panem Bogiem. Staram się mieć na nią czas każdego dnia. Od dwóch lat jestem bliżej Boga.

Reklama

Wierzy pan w piekło, niebo i czyściec?

- Oczywiście. Wszystko, co tutaj robimy, to tworzenie bilansu dobra i zła. Dobra musi być więcej, żeby później było lepiej. Trzeba się starać być przyzwoitym człowiekiem.

Organizuje pan sporo akcji charytatywnych...

- Właśnie jestem po spotkaniu z powstańcami warszawskimi, dla których w zeszłym roku zebraliśmy 300 tys. zł. Pani, która zajmowała się ich rozdysponowaniem, również uczestniczka Powstania, z każdym potrzebującym rozmawiała osobiście. Pytała, co jest potrzebne. Opowiadała mi, że ludzie płakali do słuchawki, kiedy usłyszeli, że ktoś chce im tak po prostu coś dać. Dołożyć do rachunku, na jedzenie, święta. Byli też tacy, którzy mówili, że nie potrzebują pomocy, żeby przekazać pieniądze tym znajdującym się w gorszym położeniu. Łzy leciały mi po twarzy, kiedy tego słuchałem. Takie sytuacje pokazują, że warto to robić.

Dlaczego zaczął pan pomagać innym?

To było rok temu, po pierwszej fali bezsensownej nienawiści w Internecie wymierzonej we mnie. Nie mogłem sobie z tym poradzić. Na Facebooku dostałem wiadomość od matki niewidomej dziewczynki, która pisała, że córka uwielbia, jak prowadzę pogram "Mali giganci" na antenie TVN. Pomyślałem sobie, że i tak nie mam co robić w weekend, wziąłem "Mikołajka", moją ulubioną książkę z dzieciństwa, i poleciałem do Przemyśla poczytać tej dziewczynce. Chciałem, żeby miała taki jeden dzień, który może potem wspominać. To dało mi niesamowitą adrenalinę. Pomaganie jest jak narkotyk.

Jak pan sobie radzi z nienawiścią w Internecie? Czy stara się pan wybaczać tak zwanym hejterom?

Jestem bardzo emocjonalny. Najpierw robię, potem pomyślę. Niestety, taka cecha. Są rzeczy, które mnie bulwersują i muszę o tym powiedzieć, często w żołnierskich słowach, bo tylko takie przychodzą mi do głowy. Jest w Internecie taki hejt codzienny, z którym się nie biję: że jestem do bani dziennikarzem, że zrobiłem karierę na plecach ojca. Akceptuję, że w jakimś sensie wpisuje się to w zawód, jaki wykonuję. Ale jest też hejt, który przekracza cienką granicę. Tutaj żartuje się z osobistych tragedii, niepełnosprawności, ze śmierci. Ludzie, którzy to robili, a których dane ujawniałem, przychodzili i przepraszali, więc zrozumieli, że tak nie wolno. Kto wie, może temu ostatniemu też kiedyś wybaczę.

Jak wspomina pan swój dom?

Na pewno był oryginalny. Moi rodzice są niesamowicie barwnymi postaciami. A z drugiej strony niezwykle ciepły i rodzinny w każdym możliwym ujęciu tego słowa. Zawsze trzymaliśmy się blisko siebie, wspieraliśmy w każdej sytuacji i byliśmy drużyną grającą do jednej bramki.

Co pan zawdzięcza tacie?

Podejście do pracy. Ojciec wyznawał zasadę, że nie ma nic za darmo. Na wszystko trzeba zapracować. Nie będzie pieniędzy, efektu jeśli się ciężko i z potem na czole do tego nie przyłoży. To, co kiedyś wydawało mi się pracoholizmem u ojca, zauważyłem już u siebie.

Pracoholizm oznaczał, że taty nie było w domu. Nie brakowało go panu?

Nie. Miałem wspaniałą więź z mamą. Nasza relacja z tatą potrzebowała czasu, żeby dojrzeć. Ojciec był dla mnie wzorem, ale takim posągowym, z brązu. Z czasem ten brąz zaczął odpadać i to spowodowało nasze zbliżenie.

Zgodzi się pan, że mamy dziś kryzys ojcostwa?

Uważam, że wręcz przeciwnie. Wszystkie przykłady, które widzę i przez media społecznościowe, i znajomych, są absolutnym odwróceniem tego, co pamiętam z dzieciństwa - ciągle nieobecnego, pracującego tatę. Może mężczyźni, którzy mają podobne doświadczenia, chcą teraz swoim dzieciom to wynagrodzić. Tatusiowie na spacerach z wózkami, na placach zabaw, nikogo nie dziwią.

A co przekazała panu mama?

Poczucie humoru. Podejście do świata. Mama zawsze we wszystkim doszukuje się pozytywnych aspektów.

Czy w pana domu istniał temat wiary?

Tak. Byłem ochrzczony, przyjąłem Pierwszą Komunię Świętą, chodziliśmy w niedzielę do kościoła.

Czy odwiedzaliście jakieś święte miejsca?

Bliska jest mi Matka Boska Gietrzwałdzka. Moja mama była kiedyś bardzo chora. Jeździliśmy do Gietrzwałdu. Zabieraliśmy wodę ze źródełka w sanktuarium. Mama dbała, żeby zawsze mieć ją w domu i codziennie choć łyk wypić. Również modliliśmy się. I... mama wyzdrowiała.

Był pan też w Medziugorje...

Jechaliśmy z narzeczoną do Chorwacji. Kasia Olubińska, z którą pracuję, powiedziała, żebyśmy odwiedzili sanktuarium. To niesamowite miejsce, pełne skupienia, zadumy i głębokiej modlitwy. Pojechałem tam, żeby prosić o dziecko. I wygląda na to, że zostałem wysłuchany.

Przywiózł pan z Medziugorje obrazki, jeden z nich trafił do Kuby Wojewódzkiego...

Tak, ale nie wiem, co z nim zrobił, czy powiesił na lodówce. Na mojej są wizerunki papieży: Jana Pawła II, Benedykta XVI, Franciszka oraz Matki Boskiej Gietrzwałdzkiej. Czerpię mądrość z każdego z Ojców Świętych, z ich encyklik. Ale moim ulubionym jest Franciszek. Uważam, że jest wielkim człowiekiem. Ma w sobie skromność i nieskończoną dobroć, jest blisko ludzi.

Co jest dla pana w życiu najważniejsze?

Chciałbym, żeby ludzie w najbliższym otoczeniu czuli się ze mną dobrze. Żebym swoim działaniem, postawą czynił innym dobro.

Czy ma pan już plany na wakacje?

Na pewno Hel i Chałupy. Jestem wakacyjnym patriotą. W zeszłym roku odkryłem Kaszuby. To cudowne miejsce. Polska jest przepiękna!

Kiedy rodzina się powiększy?

W październiku. Damy synkowi na imię Jerzy po Jerzym Popiełuszce. To doskonały patron. Postać niezwykła, która zło dobrem zwyciężała.

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:



Ludzie i wiara
Dowiedz się więcej na temat: Filip Chajzer
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy