Nie bryluje na salonach, rzadko chodzi nawet na premiery. Po prostu szkoda jej czasu na takie rozrywki. Ewa Błaszczyk dzieli swój czas między pracę w teatrze, obowiązki w fundacji "A kogo?" i rodzinę, na którą składają się dwie córki: Ola i Mania.
Pierwsza od dwunastu lat jest w stanie śpiączki, wymaga całodobowej opieki. Nic dziwnego, że aktorka musi mocno stąpać po ziemi. "Muszę coś robić. Działać, działać i jeszcze raz działać. Nie wolno dać się owładnąć złym myślom ani wspomnieniom o tym, jak było kiedyś. To bardzo niebezpieczne i donikąd nie prowadzi" - wyznaje Ewa Błaszczyk na łamach magazynu "Dobre rady".
Aktorce nie wolno się więc rozklejać, zwłaszcza wtedy, gdy widzi, że wysiłki podejmowane przez nią i lekarzy nie dają spektakularnych efektów. "Już nie mam jakiejś wielkiej nadziei, nie czekam na cud" - mówi szczerze aktorka.
"Przez dwanaście lat choroby Oli przyzwyczaiłam się, że jeżeli uzyskuje się troszkę, to już jest bardzo dużo. Jeździmy z Olą od kilku lat do Moskwy na terapię komórkami macierzystymi. Pozornie nic się nie zmieniło: Ola nie usiadła, nie zaczęła mówić.
Ale widzę, że ma dużo lepszą odporność. Poprawiła się jej jakość życia, a tym samym moja. Nie ma już we mnie takiej drżączki, że w każdej chwili może stać się coś złego. I to są dla mnie siedmiomilowe kroki" - mówi aktorka.
Czytaj więcej:










