Kilka dni temu do mediów trafiła informacja, że piosenkarka została zatrzymana przez drogówkę. Skończyło się odebraniem prawa jazdy na trzy miesiące.
Steczkowska pędziła w terenie zabudowanym 114 km/h, czyli o 64 kilometry za szybko. Gdy ochłonęła, wydała oświadczenie, w którym tłumaczyła, że spieszyła się do sądu. Za szarże na drodze przeprosiła, ale jednocześnie nie omieszkała pożalić się na policjantów."Niestety czuje się zdruzgotana, że Komenda Powiatowa Policji w Grodzisku Mazowieckim bezpardonowo złamała chroniące KAŻDEGO OBYWATELA prawo (Art. 13 Prawo prasowe) dzwoniąc na Gorącą Linię radia RMF FM i robiąc sensację z tego, że mnie złapano i powodując faję hejtu na moją osobę. Jak mam się czuć w kraju, w którym uczciwie płacę podatki, NIGDY nie byłam karana, brałam udział w niezliczonej ilości akcji charytatywnych, a pomimo tego traktuje się mnie jak obywatela gorszej kategorii, tylko dlatego, że jestem artystą" - pożaliła się na Facebooku.

Nie zmienia to jednak faktu, że pod jej koła mogło naprawdę wpaść jakieś dziecko i wszystko skończyć się mogło zdecydowanie gorzej. Na razie przez najbliższe miesiące Jusia musi pożegnać się z prowadzeniem auta. Nie oznacza to jednak, że zacznie korzystać z komunikacji miejskiej. W końcu to diwa. Jak donosi "Fakt", Steczkowska zatrudniła szofera, który wszędzie ją teraz wozi. "Straciła prawo jazdy za przekroczenie prędkości i wreszcie nie stwarza zagrożenia na drodze. Teraz Justyna Steczkowska korzysta z usług szofera. Dzięki temu rozwiązaniu piosenkarka nie musi martwić się spotkaniem z policją" - donosi tabloid.Nietrudno się domyślić, że nie jest z tego powodu szczęśliwa.
"Wokalistka nawet na zwykłe zakupy musi jeździć jako pasażerka. Na razie stara się robić dobrą minę do złej gry" - czytamy.
Zobacz również:










