"Najważniejsze dla mnie jest żyć w zgodzie z Bogiem i z własnym sumieniem. Dlatego kładę bezwzględny nacisk na absolutne mówienie prawdy. Kłamstwo należy dusić w zarodku. W świadomość swoich dzieci - Bogumiły i Ryszarda Stanisława - wbijam, że nasza obecność na ziemi jest bardzo krótka. Prawdziwe życie zaczyna się po drugiej stronie, a zarobić na nie trzeba tu". Kojarzycie, czyje to słowa?
Zofia Filipska: Naszego śp. ojca Ryszarda Filipskiego, które wypowiedział w jednym z wywiadów z 2006 roku. Przeczytaliśmy je dopiero po jego śmierci i doznaliśmy szoku. Był to cios wymierzony w naszą mamę, która do końca życia taty pozostawała jego formalną żoną, i w nas - sześcioro dzieci, które porzucił 26 lat temu i nie chciał znać, nigdy nie wyjaśniając dlaczego.
Gdy ojciec zostawił nas dla 21-letniej wówczas kochanki, moja najmłodsza siostra miała 2 lata, ja - 5, a najstarsza z całego rodzeństwa siostra, cierpiąca na autyzm, niespełna 15 lat. On sam - 62 lata.
Konfrontacja tego, co mówił, z tym, jak postępował, wywołuje w nas ból i smutek. Ojciec z wojującego ateisty, jakim był w przeszłości, nagle przeistoczył się w gorliwego katolika. Niestety, swoje życie po sześćdziesiątce oparł na kłamstwie i katofałszu, a nam stworzył piekło, pozbawiając środków do życia i uchylając się od elementarnej odpowiedzialności za nasz byt i rozwój.
Bronisław Filipski: Nie byliśmy pierwszą rodziną, którą nasz ojciec zostawił i przestał się kontaktować, nie licząc oczywiście spotkań w sądzie, które on i jego konkubina, fałszywie podająca się za żonę, uwielbiali. Tak, tak, ubóstwiali ciągać po sądach naszą mamę i nas, by wykręcić się od płacenia alimentów. Mamy jeszcze dwoje rodzeństwa z poprzednich związków ojca - siostrę i brata. Oni też zostali porzuceni przez niego w dzieciństwie. Jesteśmy z nimi w kontakcie.
Czy to prawda, że o śmierci ojca dowiedzieliście się dopiero po jego pogrzebie?
Zofia Filipska: Nasza najstarsza siostra, pisarka Katarzyna Turaj-Kalińska, owoc pierwszego małżeństwa naszego ojca z Zofią Kalińską, również aktorką, dostała na Messengerze zapytanie od jednego z dziennikarzy, czy może potwierdzić śmierć taty. Podobnie jak my, o niczym nie wiedziała. Od ponad 30 lat w ogóle nie miała z nim kontaktu. Od razu podzieliła się tą wiadomością z nami i wspólnymi siłami próbowaliśmy potwierdzić tę smutną informację. Trzy dni trwało obdzwanianie szpitali, parafii i cmentarzy. Nikt nic nie wiedział, wszyscy nabrali wody w usta. Od proboszcza - zamiast informacji - dostaliśmy dezinformację, żeby nie powiedzieć "kłamstwo".
Oficjalną informację o śmierci ojca, który zmarł 22 października 2021 roku, dopiero po pogrzebie 28 października podali Hubalczycy, dodając, że jego ostatnią wolą było odejść bez medialnego rozgłosu. Odebraliśmy to jednoznacznie: chodziło o to, byśmy nie zjawili się na pogrzebie. Nie mogliśmy się z nim pożegnać.
O miejscu pochówku na Cmentarzu Parafialnym w Żukowie pod Grodziskiem Mazowieckim dowiedzieliśmy się już po święcie zmarłych. Dopiero teraz kolejno odwiedzamy jego grób. To był nasz ojciec. Próbujemy zrozumieć, dlaczego wykreślił nas ze swego życiorysu. Szukamy jakiegoś sensu i metafizyki w tym wszystkim.

Czy od odejścia ojca mieliście z nim jakikolwiek kontakt?
Zofia Filipska: Nie, i to mimo wielokrotnie podejmowanych prób. Nie licząc wspomnianych już spotkań w sądzie. Nie wiemy, czy to była jego suwerenna wola, czy może ktoś go przekonał lub zmusił do takiego postępowania. Gdy jedna z sióstr kiedyś do niego zadzwoniła, odebrała jego konkubina i - zamiast poprosić tatę do telefonu - z wrodzoną sobie perfidią poradziła małej dziewczynce, by zapytała matkę, kto jest jej ojcem!
Niczym skończyła się też próba poinformowania taty o śmierci jego młodszego brata, z którym miał bardzo dobre relacje do czasu związania się z Jolką. Konkubina nie dopuściła go do telefonu. Oczywiście ojciec nie pojawił się na pogrzebie stryjka.
A gdy córka naszej najstarszej siostry skontaktowała się z nim, by poinformować, że został pradziadkiem, usłyszała od Jolki, że "tu nie ma żadnego dziadka". Gdy w końcu udało się jej porozmawiać z naszym ojcem, zwracał się do niej per "pani".
Wszystkie mosty zostały ostatecznie spalone w momencie, gdy kilka lat temu z telefonu ojca przyszedł SMS o treści: "Nie interesują mnie ani wasze narodziny, ani wasza śmierć". Nigdy nie dowiemy się, kto był faktycznym nadawcą tej wiadomości. Okrucieństwa i bezduszności, z jakimi zostaliśmy odepchnięci od ojca, nie da się opisać słowami.
Jakie są wasze związane z nim wspomnienia z dzieciństwa?
Bronisław Filipski: Jak najlepsze. Niemal przez 12 lat swego życia miałem dobrego, ciepłego, troskliwego i kochającego tatę. Zapamiętałem go jako człowieka niezwykle inteligentnego, charyzmatycznego, zabawnego, obdarzonego wysublimowanym poczuciem humoru. Z mamą tworzyli bardzo dobre i zgodne małżeństwo. Naprawdę mieliśmy szczęśliwą rodzinę...
Zofia Filipska: ...dopóki w paradę nie weszła nam pragnąca zostać aktorką Jolka, która potem przybrała imię "Lusia".

Podobno znalazła Ryszarda Filipskiego w małej chatce w środku roztoczańskiej puszczy i uratowała mu życie. Przyprowadził ją biały wilk...
Zofia Filipska: Tę legendę ojciec opowiadał w wywiadach. W rzeczywistości ta mała chatka to był nasz dom rodzinny w Adamowie na Zamojszczyźnie, a ten rzekomy wilk - nasz pies. Jolka przyszła do ojca po lekcje aktorstwa i już się od niego nie odczepiła. Nie przeszkadzało jej kompletnie to, że ojciec miał rodzinę - żonę i sześcioro dzieci.
Może nie była tego świadoma?
Bronisław Filipski: Ależ skąd! Ona przecież nas znała i doskonale wiedziała, jaki jest stan cywilny 62-letniego mężczyzny, na którego zagięła parol! Co więcej: znali nas też jej rodzice! Oni również przyjeżdżali do naszego domu pod nieobecność mamy, która w tym czasie ciężko harowała na nasze utrzymanie! Ci państwo przywozili skrzynki alkoholu i raczyli nim naszego ojca-alkoholika.
Tu małe wtrącenie: ojciec, który niewątpliwie był wybitnie utalentowanym aktorem, w pewnym momencie skłócił się z całą branżą, po czym zrezygnował z aktorstwa. Mógł sobie na to pozwolić tylko dlatego, że mama świetnie zarabiała. Zajmowała się, zresztą robi to do dziś, hodowlą koni. Sprzedawała je za granicę. Kochała ojca bezgranicznie i tolerowała jego trudny charakter oraz słabostki.
Kobiety, alkohol i hazard?
Bronisław Filipski: Dokładnie. Jego słabością były coraz młodsze kobiety. Wdawał się z nimi w romanse, po czym jednak wracał na łono rodziny i było normalnie jak wcześniej. Ojciec był uzależniony od alkoholu, ale dzięki wsparciu mamy radził sobie z piciem przy pomocy esperalu. Choć zaliczał wpadki i ciągi, nie widywaliśmy go w domu pijanego.
Nie miał głowy ani ręki do zarabiania pieniędzy, za to łatwo przychodziło mu trwonienie tego, co wypracowała mama. Był fantastą i opowiadał jej różne bajeczki, a ona w dobrej wierze finansowała jego artystyczne wizje i urojenia. Rzekomo miał na przykład kręcić film z Romanem Polańskim. Bardzo wierzył w powodzenie swej powieści filozoficzno-ekologicznej "Mzehomo" o człowieku i ginącej ziemi. Pisał ją przez sześć lat z okładem. W mniemaniu autora była to próba opamiętania człowieka i wskazania mu jego miejsca w szeregu w przestrzeni całego wszechświata. Recenzenci zaś nazwali ją utopią ewangeliczną.
Zmierzam do tego, że ojciec był typem utracjusza. Miał problemy z hazardem. Gdy wyjeżdżał "odetchnąć" do Warszawy, wynajmował całe piętro w Hotelu Europejskim i stawiał alkohol wszystkim, których spotkał na swojej drodze. Na jego fanaberie poszło rodzinne mieszkanie mamy w stolicy. Aż w końcu doprowadził naszą rodzinę do ruiny. Gospodarstwo w Adamowie poszło pod młotek. Razem z Jolką sprzedali, co się dało i przehulali. Mama została z długami, kredytami do spłacenia i szóstką dzieci na utrzymaniu.

Dlaczego nie ujawniliście tego wszystkiego za życia ojca?
Zofia Filipska: Przede wszystkim z uwagi na szacunek dla mamy, która do śmierci ojca pozostała w stosunku do niego lojalna. Bardzo wierzyła w moc sakramentu małżeństwa, bo przecież w końcu to z nią jedyną zawarł ślub kościelny. Nie chciała publicznie prać brudów naszej rodziny i rozgłaszać tego w mediach. Oczywiście od czasu do czasu pojawiały się osoby, które proponowały mamie pieniądze w zamian za udzielenie wywiadu. Zawsze im odmawiała, nawet wtedy, gdy byliśmy w bardzo trudnej sytuacji finansowej.
Mama zdecydowała się jedynie na interwencję u hierarchów kościelnych - po tym, jak oburzeni znajomi naszych rodziców natrafili na drogi krzyżowe i wykłady o rodzinie prowadzone przez naszego ojca i jego konkubinę, wtedy już podających się za małżeństwo, które z obrączkami na palcach przystępowało do komunii świętej.
Następnie w TV Trwam ukazał się 12-godzinny cykl wywiadów z ojcem profesorem Mieczysławem Krąpcem z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego pod tytułem "U źródła prawdy" (Lusia przeprowadzała wywiady przed kamerą, Filipski był współscenarzystą). Oni uczyli innych moralności!
Większość biskupów, do których mama zwróciła się z prośbą o interwencję, zignorowała jej wiadomość. Część przesłała oburzające odpowiedzi, z których wynikało, że życie prywatne autorki ich nie obchodzi. Kilku nadesłało ciepłe słowo z zapewnieniem o modlitwie, ale żaden z nich nie podjął konkretnego działania.
Ja również, już po śmierci ojca, próbowałam skontaktować się z dziennikarzami gazet i portali o tematyce katolickiej. Zderzyłam się ze ścianą, bo tam nie lubią niewygodnych tematów. Muszę przyznać, że jestem bardzo zawiedziona postawą Kościoła.
Wracając do naszej rodziny, myślę, że mama bardzo długo liczyła na to, że ojciec się opamięta i do nas wróci, jak robił to wcześniej. Przez dwa lata nie wniosła nawet sprawy o alimenty. Dopiero gdy nie mieliśmy co jeść i odcięto nam prąd, opieka społeczna zagroziła mamie, że jeśli nie wystąpi o alimenty, mogą jej nas odebrać, poszła do sądu. Ale nigdy nie wypowiedziała złego słowa pod adresem taty. Nie potrafię wyobrazić sobie tego, co czuła, gdy spotykała go w sądzie w towarzystwie konkubiny demonstracyjnie nakładającej mu różaniec na dłonie... Albo gdy mówił podczas spotkania z sądowym psychologiem, że nie zna naszej najmłodszej siostry, dodając, że nowe znajomości nie są mu do niczego potrzebne!
Bezpośrednim powodem ujawnienia prawdy było zatajenie przed nami faktu śmierci ojca oraz daty i miejsca jego pogrzebu. Uznaliśmy to za działanie wymierzone przeciwko nam. To wydarzenie było przekroczeniem pewnej granicy. Nie mogliśmy już milczeć.

Bronisław Filipski: Przed konkubinatem z Jolką ojciec miał kilka rodzin. Wypieranie się tego i zaprzeczanie przeszłości w nadziei, że da się ukryć prawowitą żonę i sześcioro dzieci, wydaje się niedorzeczne i absurdalne. W moim odczuciu ojciec był mistrzem świata w paleniu za sobą mostów. Jestem więcej niż pewien, że gdyby był młodszy, Jolka nie byłaby ostatnią kobietą w jego życiu, a od Bogumiły i Ryszarda też by się odciął z wielką łatwością. Alkohol poczynił w jego mózgu takie spustoszenia, że pozbawił go człowieczeństwa i ludzkich uczuć. Po prostu ojciec był osobą ciężko chorą. Tym sobie tłumaczę jego postępowanie.
Gdy po jego śmierci powiedzieliście światu o swoim istnieniu, pojawiły się zarzuty, że liczycie na majątek po ojcu...
Zofia Filipska: To kompletnie bezpodstawne i krzywdzące insynuacje, o czym najlepiej świadczy fakt, że wszyscy zrzekliśmy się spadku po ojcu.
Wie pani, co dla mnie jest w tej historii najbardziej bolesne i raniące? To, że już nigdy nie dowiemy się, kim właściwie był nasz ojciec, co sobie myślał, kiedy podczas jednej z bardzo wielu rozpraw alimentacyjnych w sądzie mówił, że on nie ma dzieci i nie poczuwa się do ojcostwa. Zresztą nie bez kozery pani sędzia podsumowała, że nasz przypadek jest najtrudniejszy w całej jej pracy zawodowej i że nigdy nie spotkała się z człowiekiem, który byłby do tego stopnia cyniczny i wyrachowany.
Przyznam, że roiliśmy sobie z rodzeństwem w głowach, że może ojciec przypomniał sobie o nas przed śmiercią. Że doznał jakiegoś olśnienia czy nawrócenia... Że zostawił list i wytłumaczył, dlaczego postąpił w taki sposób... Że chciał to wszystko naprawić i przeprosić, ale nie potrafił albo ktoś mu to uniemożliwiał. Niestety, nic takiego nie nastąpiło.
Macie kontakt z najmłodszym rodzeństwem?
Zofia Filipska: Nie, choć bardzo chcielibyśmy mieć. To w końcu nasze rodzeństwo, łączą nas więzy krwi. Przecież ani 23-letnia dziś Bogumiła, ani 19-letni Ryszard nie są winni temu, że ojciec wyrzucił nas ze swego życia. Jedno, co wiem na pewno, to to, że naszemu najmłodszemu rodzeństwu - podobnie jak i nam - nie będzie łatwo żyć z tą wiedzą, jaką zdobyli po śmierci ojca. Trauma pozostanie już na zawsze.
Zobacz też:
Ryszard Filipski wyrzekł się własnych dzieci. Córka nie kryje żalu
Polacy stworzyli przełomowy test na covid
Padł rekord nowych zakażeń. Minister ujawnia









