Jak donosi "Fakt", mąż Marty Kaczyńskiej był na bakier z regułami kodeksu drogowego do tego stopnia, że piątek oficjalnie odebrano mu prawo jazdy. Tabloid ustalił, że najpierw policjanci zatrzymali Dubienieckiego w Sopocie. Prowadził, rozmawiając przez komórkę i nie miał zapiętych pasów.
Miało się skończyć na mandacie, punkcie karnym i pouczeniu. Ale ku zaskoczeniu funkcjonariuszy okazało się, że według policyjnej bazy danych, Dubieniecki ma już na koncie 33 punkty karne!
Tym samym mecenas znacznie przekroczył dopuszczalną ich liczbę i powinien stracić prawo do prowadzenia pojazdu. A jednak tego samego dnia wieczorem znów wsiadł do swojego bmw i... trafił na kolejny patrol.
Nie zatrzymał się jednak na wezwanie policjantów i pojechał prosto na komendę, by złożyć na nich... skargę.
Teraz sprawę rozpatrzy sąd. Jak powiedziała tabloidowi sierżant sopockiej policji, Karina Kamińska, Dubieniecki odpowie za niezatrzymanie się do policyjnej kontroli i przejeżdżanie przez podwójną ciągłą, a także kierowanie pojazdem bez wymaganych uprawnień.
"Trudno na polskich drogach dobrym samochodem nie uzbierać 24 punktów" - tak skomentował sprawę dla tabloidu sam zainteresowany. Na przyszłość będzie musiał zrezygnować z brawury?









