Bogusław Mec to bez wątpienia jeden z najbardziej lubianych polskich piosenkarzy wszech czasów. Pozostawił po sobie mnóstwo piosenek z nieśmiertelnym hitem "Jej portret" (posłuchaj!) na czele.
Utwór Włodzimierza Nahornego z tekstem Jonasza Kofty, który po raz pierwszy wykonał w 1972 roku podczas koncertu Premier na festiwalu w Opolu, przez kolejne trzydzieści lat śpiewał na każdym koncercie. Właśnie nim 8 marca 2012 roku otworzył swój ostatni recital...
"To dla mnie szczególny wieczór. To mój ostatni koncert" - powiedział do publiczności zgromadzonej w domu kultury w Kolbudach po wykonaniu "Jej portretu", nie przypuszczając, że trzy dni później przegra walkę z białaczką.
O tym, że jest chory, Bogusław Mec dowiedział się pod koniec 2000 roku. Robił coś w przydomowym ogrodzie, gdy nagle źle się poczuł. Osunął się na ziemię. Jego żona Jolanta wezwała pogotowie. Kilka dni później piosenkarz, poddany wcześniej serii badań, usłyszał diagnozę: ostra białaczka szpikowa. Wspominał o tym w programie "Ludzie na walizkach" wyemitowanym w czerwcu 2010 roku na antenie Telewizji Religia.tv.
Powiedziano mi, że to rodzaj anemii, chwilowe osłabienie organizmu... Chyba żeby mnie nie straszyć. Wszelkie rozmowy na temat mojej choroby były prowadzone z żoną.
Bogusław Mec - jak na łamach książki "Bim, bam, bom, mogę wszystko" stwierdziła jego żona - bardzo długo nie chciał uwierzyć, że jest śmiertelnie chory i... bagatelizował chorobę. Sam zainteresowany powiedział o tym w wywiadzie dla "Dziennika Łódzkiego".
Podchodzę do życia na zasadzie: co ma być, to będzie. Oczywiście musiałem brać pod uwagę najgorsze, ale jedną z myśli było, że wreszcie będę miał spokój, że sobie odpocznę, książki poczytam. Ja bym się z tym pogodził, że trzeba odejść, ale wiedziałem, że żona tak łatwo nie pozwoli mi na to i będę musiał dalej się mordować.
Piosenkarz przez prawie dwanaście lat stawiał czoła białaczce. Kiedy wiedział już, że nie ma dla niego ratunku, wpadł w depresję. Mówiła o tym Jolanta Mec w książce "Bogusław Mec. Bim, bam, bom, mogę wszystko".
To nie było tak, że życie z niego ulatywało każdego dnia po trochu. On po prostu któregoś dnia zapadł się w sobie.

Bogusław Mec potwornie cierpiał
Po przeszczepie szpiku (dawcą była jego siostra Danuta) lekarze ocenili szanse pełnego powrotu Bogusława Meca do zdrowia na pięćdziesiąt procent. Niestety, osiem miesięcy po zabiegu pojawiły się komplikacje. Piosenkarz potwornie cierpiał. Pod koniec 2002 roku po raz pierwszy zaaplikowano mu morfinę, która miała mu już odtąd towarzyszyć do końca życia...
Bogusław Mec często żartował w wywiadach, że jest strasznym leniem i że przez swój brak zapału do pracy stracił szansę na międzynarodową karierę. Tymczasem w czasie choroby... pracował na najwyższych obrotach. Nagrał dwie nowe płyty, koncertował, brał udział w programach telewizyjnych i radiowych, dwukrotnie wystąpił na festiwalu w Opolu.
Nie chciał, by ludzie się nad nim litowali. Pracował do ostatniej chwili, choć musiał bardzo się starać, żeby nikt nie zauważył, że choroba zabrała mu włosy, brwi, rzęsy (to dlatego pod koniec życia występował zawsze w czapce i dużych ciemnych okularach).
Coś niecoś na ten temat mówiła wdowa po piosenkarzu na antenie radiowej Jedynki w programie "Rozdroża kultury".
Cały czas wydawało mi się, że mu się uda, że będzie tym pierwszym, tym jedynym, który zwycięży wszystko. Chciał wyzdrowieć.

Ostatnie słowa Bogusława Meca
Cztery dni przed śmiercią Bogusław Mec wystąpił w poświęconym mu odcinku "Szansy na sukces". Następnego dnia zaśpiewał z okazji Dnia Kobiet w Kolbudach, a trzy dni później już nie żył. Żona, która była przy Bogusławie Mecu, gdy odchodził, nigdy nie zapomni jego ostatnich słów. Powiedział jej, że jest bardzo ciemno i nic nie widzi, po czym na zawsze zamknął oczy.
Boguś, choć nauczyłam się żyć bez niego, zawsze będzie w moim sercu.
W tym roku mija dokładnie pięćdziesiąt lat od chwili, gdy - dzięki występowi w opolskich Debiutach - poznała go i pokochała cała Polska.
Zobacz również:










