Reklama
Reklama

Andrzej Krzywy: Upozorowałem własne samobójstwo!

"Jak ojciec coś powiedział, to tak miało być. Jak coś się przeskrobało, miało się wybór – sznur od żelazka albo pasek od spodni. Wybieraliśmy pasek, bo jako szerszy mniej bolał" – wspomina Andrzej Krzywy (52) w książce „Na Krzywy ryj”.

Z jego opowieści wyłania się obraz ambitnego i despotycznego rodzica, trzymającego w domu reżim. Brat Krzywego, który potrafił się ze strachu rozpłakać, czasami unikał kary za przewinienia. 

Andrzejowi nie zdarzało się to nigdy. 

"Byłem twardy na robocie" i nie pękałem, więc w dupę dostawałem regularnie. Aż mi łza z bólu nieraz poszła" – tłumaczy w żołnierskich słowach.

Nie udało mu się zdać matury

Kiedy miał 10 lat, jego ojciec ciężko zachorował. Andrzej przypomina sobie, że gdy tata studiował wówczas w Wyższej Szkole Nauk Społecznych, nie odpuszczał, mimo swojego stanu. 

Reklama

"Studiów bronił w szpitalu" – opowiada Krzywy. Niedługo potem odszedł. Na rentę po nim czekali aż trzy lata. Mamie Andrzeja nie było łatwo utrzymać dom i wychowywać trzech synów i córkę. Ciężko pracowała na dwóch etatach, aby dzieciom nie brakowało chleba. 

"Bida z nędzą. Pomidora matka kroiła w cienkie jak pergamin plasterki, żeby starczyło dla wszystkich" – mówi artysta. 

To on jako najstarszy z rodzeństwa najwięcej jej pomagał. Wbrew trudnościom mamie udało się scalić rodzinę i sprawić, że byli ze sobą bardzo zżyci. 

Gdy jej zabrakło, muzyk był już dorosły. Ale mocno przeżył, kiedy po roku leczenia i pięciu chemioterapiach, przegrała walkę z rakiem płuc. 

Nie brakowało też w jego życiu szkolnych problemów. Po skończeniu podstawówki Krzywy poszedł w ślady ojca i dostał się do technikum energetycznego. 

Nie udało mu się jednak zdać matury za pierwszym podejściem. Oblał egzamin z geografii, jedynego przedmiotu... do którego się przygotowywał. Za rok miał więcej szczęścia i otrzymał upragnione świadectwo dojrzałości.

Gdy wydawało się, że kłopoty się skończyły, los znów z niego zakpił. Tak się cieszył, że wraz z zespołem Daab, z którym występował, pojedzie w trasę koncertową do Paryża i Amsterdamu.

Niestety, nie poszedł na studia, więc szybko upomniało się o niego wojsko. Choć dzięki udawaniu depresji i padaczki uzyskał odroczenie, nie dostał paszportu, więc przyjaciele pojechali na występy bez niego.

"Codziennie siedziałem i ryczałem, wiedząc, że omija mnie przygoda życia" – przyznaje. 

Ale prawdziwy koszmar miał się dla niego dopiero rozpocząć. 

"Po raz kolejny trafiłem na komisję wojskową, gdzie lekarz jednoznacznie orzekł, że jestem symulantem. I dostałem bilet do wojska" – do dziś pamięta tamten dzień.

Muzyk przeżył wtedy wstrząs. W panice uprosił znajomego o pomoc w upozorowaniu własnego samobójstwa!

"Lekarz dał mi cztery opakowania po relanium z opróżnionymi listkami i jeden pełen listek, mówiąc, bym połknął z niego połowę tabletek. 

"To cię zamroczy, ale od tego nie umrzesz” – powiedział

Tak uzbrojony pojechał do domu i oznajmił rodzinie, że będzie odbierał sobie życie. Wśród najbliższych wybuchła panika, ale on nie zamierzał się cofnąć. 

"Byłem zdesperowany na maksa. Wziąłem te prochy, zacząłem porządkować rzeczy w portfelu i... następne, co pamiętam, to szpital, w którym mnie wybudzono" – wyznał.

Zgodnie z ustalonym z mamą scenariuszem, gdy zasnął, natychmiast wezwała pogotowie. Pomoc przyszła w porę i już na drugi dzień lekarze chcieli go wypisać z placówki. Jego plan mógł spalić na panewce, więc ponownie nałykał się tabletek.

"Trafiłem na oddział zamknięty z największymi świrami, gdzie zacząłem od szczania do łóżka, a potem uznałem, że umrę śmiercią głodową" – relacjonuje. 

Po półtoramiesięcznym pobycie w szpitalu kazano mu się stawić do psychiatry wojskowego.

Okazało się, że jest nim ten sam specjalista, który wcześniej nazwał go symulantem.

"Wytrwały jesteś. Za to cię szanuję" – usłyszał i otrzymał kategorię „E”.

W życiu uczuciowym muzyka też nie brakowało trudnych momentów. Z pierwszą żoną Beatą dość długo starali się o dziecko, aż w końcu na świat przyszła ich upragniona córka Aleksandra. 

Ale wielkiej miłości wystarczyło im na 15 lat. Wtedy muzyk zakochał się bez pamięci w Annie Domańskiej. Poznali się, gdy De Mono występowało na trasie Lata z Radiem. Już nie pamięta, czy było to na koncercie w Koszalinie czy Kołobrzegu, ale zapamiętał, jak Ania, do której podszedł, wyglądała, stojąc w grupce kobiet. Zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Ale parą zostali znacznie później.

Tydzień spędzili w łóżku

Sytuacja była skomplikowana. Krzywy miał żonę i 9-letnią córeczkę. Przyszedł jednak taki dzień, gdy postanowił wreszcie rozmówić się z Beatą. Jak wspomina, nic w życiu nie kosztowało go tyle, co ten moment. Powiedział jej tak: „Stała się rzecz, której się nie spodziewałem, a jednak się wydarzyła. Zakochałem się i czuję, że jest to osoba, z którą chciałbym się związać. Ja jestem już po tamtej stronie”.

Po rozwodzie była żona Andrzeja przeprowadziła się wraz z córką do nowego apartamentu na Bemowie, a potem wyjechała z nią do Kanady. Krzywy zamieszkał zaś z ukochaną, jej synem Leonem i córką Sarą.

Aleksandra dołączyła do nich w 2013 r., po powrocie zza oceanu. Jej stosunki z pociechą Anny ułożyły się nadspodziewanie dobrze.

"Szaleją za sobą. Siostry. Początkowo spały nawet w jednym łóżku, choć każda miała swój pokój" – cieszy się Krzywy.

W związku z ukochaną Andrzej odnalazł szczęście, ale nie twierdzi, że jest on idealny. 

"Mamy za sobą różne okresy. Mniej lub bardziej burzliwe – łącznie z wyprowadzaniem się i wracaniem do miłości totalnej z niewychodzeniem z łóżka przez tydzień" – zdradza. 

Swój azyl znalazł w Chotomowie, gdzie postawił dom. Sen z powiek spędzają mu tylko problemy zawodowe. Skonfliktowany z Markiem Kościkiewiczem, dawnym przyjacielem z De Mono, walczy o odebranie mu praw do posługiwania się nazwą zespołu.

Proces w tej sprawie już trwa...


Na żywo
Dowiedz się więcej na temat: Andrzej Krzywy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama