Afera rozpętała się, gdy generalny konserwator zabytków z Wrocławia podał, iż pociąg ze złotem, który pod koniec II wojny wywieziono z miasta, w 99 procentach istnieje i ukryty jest na 61 odcinku trasy Wrocław-Wałbrzych.
O sprawie zaczęły rozpisywać się krajowe i zagraniczne media, a o wspomniane złoto upomnieli się już Rosjanie i Żydzi.
W końcu, na wniosek prezydenta Wałbrzycha, zaangażowane zostało Wojsko Polskie, które w ramach tzw. płatnych "specjalistycznych usług wojskowych" ma zbadać teren - prawdopodobnie z użyciem georadaru.
Czy w jakikolwiek sposób rozjaśni to tę jakże niejasną sprawę? Zdaniem Bogusława Wołoszańskiego niekoniecznie, gdyż nigdy nie słyszał on o żadnym złotym pociągu, a historią zajmuje się od lat.
"Skąd, na Boga, taki zapas złota w upadającej III Rzeszy?! A skąd na Dolnym Śląsku sztaby złota? Z banku we Wrocławiu? Złoto przechowywano tylko w banku centralnym, a z Reichsbanku w Berlinie zostało wywiezione do kopalni w Merkers, gdzie znaleźli je żołnierze amerykańscy. A pociąg pancerny w podziemnym tunelu?" - pyta Wołoszański na swoim blogu.
Dalej zastanawia się, dlaczego nie użyto jeszcze magnetometru, który łatwo namierzyłby stalowy pociąg i rozwiał wszelkie wątpliwości.
Nie chce jednak psuć zabawy tym, którzy od kilku tygodni świetnie się bawią, produkując kolejne rewelacje na temat ukrytego skarbu
"Chciałbym, żeby ten pociąg istniał i żeby go odnaleziono. Byłoby to piękne znalezisko dla Muzeum Kolejnictwa, a samobieżne działa dla Muzeum Wojska Polskiego, czego obydwu muzeom z całego serca życzę. Tyle że pytany przeze mnie jeden z eksploratorów odpowiedział krótko: 'To już czwarty pociąg odkryty na Dolnym Śląsku'. Ostatni znaleziono w górze Sobiesz, a jeden z ministrów nawet podpisał ze znalazcami umowę" - śmieje się.
Zobacz również:









