Reklama
Reklama

Nie tylko Tyszkiewicz i Czartoryska. Polska arystokracja na salonach. Te nazwiska was zaskoczą!

Złośliwi potrafią żartować, że show-biznes to współczesne wyższe sfery, ale wzięte w duży cudzysłów. I choć można dyskutować o poziomie polskiej rozrywki, to trzeba uczciwie przyznać, że w świecie mediów nie brakuje ludzi, których rodowód jest iście elitarny. Ostatnio wielkie emocje wywołuje telewizyjna aktywność księcia Jana Lubomirskiego-Lanckorońskiego, a przecież to nie jedyny potomek arystokracji brylujący na salonach. W czyich żyłach płynie błękitna krew?

Pierwsza dama polskiego kina

Beata Tyszkiewicz jest nazywana pierwszą damą polskiego kina nie tylko z uwagi na swoje niezapomniane role, ale i pochodzenie - aktorka pochodzi z arystokratycznego rodu Tyszkiewiczów, herbu Leliwa i może pochwalić się pokrewieństwem z Habsburgami. Już same jej narodziny w 1938 były iście królewskie, bo urodziła się w pałacu w Wilanowie. 

W młodości arystokratyczne pochodzenie nie zawsze pomagało pani Beacie, wręcz przeciwnie - mogło stanąć na drodze do jej kariery, gdyż właśnie z tego powodu nie chciano przyjąć jej do szkoły w Karpaczu. Na wysokości zadania stanęła mama przyszłej gwiazdy, która postanowiła zainterweniować na najwyższym szczeblu - w Ministerstwie Kultury i Sztuki. 

Reklama

Gdy rozpoczęła karierę jako aktorka, jej niesamowita uroda i szlachetne pochodzenie sprawiły, że chętnie obsadzano ją w filmach kostiumowych. I to właśnie w aktorskim CV Tyszkiewicz upatruje wizerunku damy, który towarzyszy jej po dziś dzień.

"Z pewnością wynika to z charakteru ról, jakie grałam. Gdybym grała sklepikarkę, nie byłabym damą. A tak: kominek, pawie albo strusie pióro we włosach, wachlarz, kanapa. Każdy mnie z tym kojarzy. Być może jest też jakaś potrzeba społeczna na posiadanie takiej damy. Nie wiem" - tłumaczyła w rozmowie z serwisem IK - Magazyn Kobiet Spełnionych.

Młodzi widzowie znają ją przede wszystkim z roli jurorki w "Tańcu z gwiazdami", gdzie przez kilkanaście lat zadawała szyku, a jej komentarze były prawdziwą ozdobą programu. Jedno jest pewne - niezależnie od pochodzenia, takiej arystokratki w polskim show-biznesie się już z pewnością nie doczekamy!

Księżniczka mimo woli

Anna Czartoryska-Niemczycka pochodzi z "tych Czartoryskich" - magnackiego rodu książęcego. Nic więc dziwnego, że odkąd tylko zaczęła stawiać pierwsze kroki jako aktorka i celebrytka, dzięki nie tylko rolom, ale i m.in. głośnemu związkowi z Piotrem Adamczykiem, przylgnęła do niej łatka księżniczki. 

Czartoryska jednak nie do końca była z tego zadowolona i ilekroć wątek jej szlachetnego pochodzenia przewijał się w wywiadach, czuła silną potrzebę tłumaczenia się i zapewniania, że jest "zwykłą dziewczyną". Wspominała też o tym, że tytuł księżniczki był od lat tematem żartów wśród jej znajomych.

"Księżniczka, jako pieszczotliwe określenie wśród przyjaciół, bywa zabawne. Naprawdę słyszałam na ten temat wszystkie możliwe żarty, nauczyłam się sama z tego żartować. Zaczęło się, gdy po ośmiu latach pobytu z rodziną, najpierw w Hadze, potem w Oslo, gdzie tata był dyplomatą, ale moje nazwisko nie budziło żadnych skojarzeń, wróciliśmy do Polski. Kiedy na wycieczce szkolnej skaleczyłam się w palec, wszyscy zaczęli szukać mikroskopu, żeby zobaczyć, czy rzeczywiście mam błękitną krew. Na szczęście mam do tego dystans" - przekonywała w rozmowie z "Vivą!".

Aktorskie i muzyczne próby podboju rynku przez Czartoryską nie okazały się może imponujące, za to jej życie rodzinne już tak - gwiazda od 2013 jest szczęśliwą żoną milionera Michała Niemczyckiego i ma troje dzieci: Ksawerego, Janinę oraz Antoniego. I wydaje się, że tytuł spełnionej aktorki, piosenkarki, żony i mamy znaczy dla niej więcej niż ten zapewniony przez drzewo genealogiczne.

 Strażniczka polskiego majątku

Wiosną 2018 w samym centrum wielkiej afery politycznej znalazła się Tamara Czartoryska, córka księcia Adama Karola Czartoryskiego. Pokrótce - minister kultury Piotr Gliński postanowił odkupić od Fundacji Czartoryskich kolekcję dzieł sztuki na czele ze słynną Damą z łasiczką Leonardo da Vinci za blisko pół miliarda złotych. 

Tamara poinformowała wówczas media, że to bezcelowa transakcja, bo kolekcja i tak nie mogłaby opuścić Polski, a swojemu ojcu zarzuciła, że w porozumieniu z innymi postanowił ograbić polski budżet i podzielić się pieniędzmi. 

Ogromny kaliber sprawy zapewnił Czartoryskiej obecność w mediach na wiele tygodni, a co za tym idzie sympatię internautów, którzy pochwalali jej swoistą interwencję i troskę o pieniądze podatników.

Sam życiorys Tamary ma jednak więcej wspólnego z rozrywką niż światem wielkiej polityki. Studiowała mass media na Emerson College w amerykańskim Bostonie, próbowała swoich sił w modelingu i udało jej się zaistnieć w kilku zagranicznych telewizjach. 

Prowadziła m.in. program o tajskim boksie i magazyn motoryzacyjny "Sexy Road Test". Pochodzenie Tamary pozwoliło jej też pojawić się w roli konsultantki w programach "American Princess" i "Australian Princess".
Aż ciśnie się na usta pytanie: dlaczego nie w polskim "Projekcie Lady"?!

Redaktorzy rodzimych serwisów plotkarskich mogą tylko ubolewać, że nigdy nie zdecydowała się na medialną karierę w Polsce, bo coś nam mówi, że mogłaby mocno namieszać...

Mały książę i jego obiektyw w świecie gwiazd

W 2014 polskie media oszalały na punkcie światowej sławy fotografa, który - wydawać by się mogło nagle - odkrył swoje polskie korzenie. Alexi Lubomirski to syn Władysława Jana Adama Lubomirskiego i jego pierwszej żony Eileeny Pameli Beardsell. O historii rodu, z którego pochodzi, dowiedział się jeszcze jako dziecko.

Jest też prawdziwą gwiazdą w swoim fachu, a przed jego obiektywem stawały największe nazwiska ze świata show-biznesu. Ciężko nawet wymienić najważniejsze z nich, bo lista jest długa i opasła (m.in. Angelina Jolie, Jennifer Aniston, Victoria Beckham czy Renee Zellweger), a renoma i ogromne zaufanie pozwoliły mu np. sfotografować w sesji ślubnej Harry’ego i Meghan. 

O jego pochodzeniu dowiedzieliśmy się z książki zatytułowanej "Listy do Młodego Księcia", którą napisał i zadedykował swoim synom. Szybko jednak ostudził entuzjazm polskich mediów.

"Mam mieszane pochodzenie. Moja mama jest pół-Peruwianką, pół-Angielką, tata pół-Polakiem, pół-Anglikiem. Wychowywał mnie angielski ojczym. Nigdy i nigdzie nie czułem się, jak w domu. Uświadomiłem sobie, że jestem obywatelem świata. Polskę darzę szczególnym uczuciem. Brałem ślub pod Krakowem. Polska wieś jest przepiękna, a ludzie cudowni. Odwiedzałem Polskę i czułem tam swoje korzenie. Gdy moi synowie trochę dorosną, zabiorę ich do Polski, by pokazać im ten kraj" - obiecywał w Dzień Dobry TVN.

Być może Lubomirski nie chce identyfikować się jako obywatel konkretnego kraju, ale z takimi sukcesami na koncie nie powinien obrażać się, gdy Polska będzie go tytułować "swoim". Ile tej polskiej krwi by w nim nie płynęło, jesteśmy dumni!

Naga prawda o arystokracji

Wyjazdy za sławą i popularnością kojarzą nam się z Ameryką, rzadziej z Europą, a już na pewno nie z Polską. Kto przyjeżdżałby akurat tutaj robić karierę w telewizji? Okazuje się, że z odpowiednim pochodzeniem to może być nawet dobry pomysł. 

Mikołaj Rey, którego przodkiem był słynny Mikołaj Rej, ojca polskiej literatury, dał się poznać jako wesoły Francuz w rodzimej edycji "Masterchefa".

"Moi dziadkowie mówili do siebie po polsku, moi rodzice kłócili się po polsku... Ale ja nie mówiłem po polsku. Śpiewałem "Sto lat", nie rozumiejąc słów, mówiłem "chodź" i "fuj" do mojego psa. Aż wreszcie, gdy zdałem maturę, tato wziął mnie na bok i mówi: "Synu, twoi przodkowie są z Polski, pochodzisz od samego Mikołaja Reja, zresztą dałem ci nawet to samo imię. A nigdy nie uczyłem cię polskiego, nad czym bardzo boleję. Pora, żebyś pojechał do Polski. Załatwię ci jakieś mieszkanie, mamy tam przecież rodzinę". Ucieszyłem się, bo nie bardzo chciałem zacząć od razu studia we Francji, a po siedmiu latach surowego internatu podróż do Polski wydawała się miłą odmianą" - wspominał w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" swoje początki z językiem i decyzję o przyjeździe do kraju, z którego wywodzili się jego przodkowie.

Popularność Reya zaowocowała angażem do Dzień Dobry TVN i... rozbieraną sesją zdjęciową. W 2015 kucharz-celebryta dał się sfotografować nago w "Eks Magazynie", a efekty podzieliły internautów. 

No cóż, parafrazując klasyka, jaki arystokrata jest, każdy widzi!

W poszukiwaniu herbu

Zainteresowanie medialne wokół arystokratycznego pochodzenia polskich gwiazd zaowocowało kilkoma niespodziewanymi odkryciami.

W 2016 Doda pochwaliła się, że ona również ma szlacheckie korzenie, co wyszło w toku śledztwa zleconego przez piosenkarkę.

"Wyszło na jaw, że mój tata ma korzenie szlacheckie, w herbie jest kos. Pewien mężczyzna pochodzenia rosyjskiego pojechał do Moskwy i bada tę historię. Ten herb, mimo kosa, jest jakiś taki nudnawy. Zastanawiałam się, czy go trochę nie stuningować. Ale oczywiście spotkało się to z dezaprobatą. Tradycja jest tradycją, herb powinien być taki jaki jest. Czułam to w kościach. Jestem honorowa, lojalna i mam w sobie kodeks rycerski. Duma, godność osobista. Takie bycie korkiem od szampana - im bardziej pchają cię do dołu, tym bardziej wystrzeliwujesz do góry. Nawet jak będziesz bezdomnym, mieszkającym w pudle, to nadal będziesz robić to z gracją" - ogłosiła w wywiadzie dla magazynu "Pani".

W kategorii "herby" ma jednak godną rywalkę, Martę Żmudę-Trzebiatowską. Aktorka na pewno w tej kwestii jest lepiej poinformowana, o czym mogli się przekonać czytelnicy "Tele Tygodnia".

"Podobno mój herb, Żmuda, pochodzi z Turcji. Pierwsza notka o moim rodzie pochodzi z XVI wieku. Przodkowie mieszkali w miejscowości Trzebiatkowa na Pomorzu. Stamtąd wyszło kilka gałęzi Trzebiatowskich, m.in. Żmuda" - tłumaczyła na łamach tygodnika.

O byciu ormiańską księżniczką dość przypadkowo dowiedziała się za to Sonia Bohosiewicz, która wiedziała o swoim pochodzeniu, ale nie sądziła, że jest tak szlachetne.

"Kiedyś byłam zaproszona na kolację wydawaną przez prezydenta Bronisława Komorowskiego na cześć prezydenta Armenii. Jadąc tam, z taksówki zadzwoniłam do wuja Andrzeja Bohosiewicza. On ma rozrysowane nasze drzewo genealogiczne. Poprosiłam go wtedy o pomoc, że jadę na spotkanie z prezydentem Armenii i na pewno mnie będą pytać o korzenie. Wuj wyjaśnił mi podstawowe rzeczy, a na koniec powiedział: Najważniejsze, żebyś powiedziała, że jesteś z rodu Mamikonian, zapamiętaj sobie! (...) Okazało się, że ród Mamikonian to stary ormiański ród książęcy. Tak, jakby w Polsce ktoś powiedział, że jest z Jagiellonów. Zapytałam, czy wuj ma na to jakieś dokumenty. Nazajutrz przesłał mi zeskanowane łacińskie księgi. Wygląda na to, że rzeczywiście jestem ormiańską księżniczką..." - wspominała odkrycie w rozmowie z "Głosem Polonii" aktorka.

Wygląda na to, że polski show-biznes błękitną krwią stoi i niektórzy pewnie żałują, że tytuły szlacheckie w polskim prawie już od blisko 100 lat nie są uznawane. 

Coś nam mówi, że mielibyśmy prawdziwy wysyp książąt i księżniczek, na czerwonych dywanach moglibyśmy zaobserwować nowy trend w postaci rodowej biżuterii, a kto wie, być może nawet oficjalnych pojedynków, w trakcie których krewcy celebryci wyjaśniali by sobie sporne kwestie? 

Wszystko to brzmi jak pomysł na nowy reality-show, więc jeśli takowy kiedykolwiek powstanie, prosimy pamiętać, gdzie o tym przeczytaliście po raz pierwszy!

***

pomponik.pl
Dowiedz się więcej na temat: Doda
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy