Reklama
Reklama

Marzena Słupkowska: Dzieciństwo miałam wspaniałe!

Polacy ją uwielbiają, czego dowodem jest tegoroczna Telekamera „Tele Tygodnia” dla najpopularniejszej prezenterki pogody. Prywatnie Marzena Słupkowska (39 l.) jest od lat szczęśliwą żoną, ale o swoim małżeństwie mediom opowiada niechętnie. Wychowała się w tradycyjnym domu i rodzina to dla niej świętość!

Przez lata miała adoratora, który do TVP przysyłał jej listy, a w końcu oświadczył się. Inny podsyłał smakołyki po „ubiciu świniaczka”, by nabrała trochę ciała. – To w większości są miłe oznaki sympatii – mówi „Dobremu Tygodniowi” znana pogodynka!

Pochodzi pani z Kujaw. Jaki był pani rodzinny dom?

- Oparty na tradycyjnym systemie wartości, z silnymi więziami rodzinnymi, pełen miłości. Rodzice wpajali mi szacunek do drugiego człowieka, odpowiedzialność i powtarzali, że nie należy się poddawać mimo przeciwności. Do dziś mam z nimi doskonały kontakt. Nie ma dnia bez smsa czy telefonu. Każdy z nas wie, że możemy zawsze na siebie liczyć.Z moją siostrą miałam to szczęście, że dorastałyśmy w bliskości dziadków, którzy mieszkali niedaleko rodzinnego Golubia-Dobrzynia i często u nas bywali. Czas z nimi spędzony wspominam z łezką w oku. Do dziś pamiętam smak ciasta drożdżowego czy pierogów z jagodami lepionych przez babcię. Dziadkowie wieczorami śpiewali nam kołysanki, czytali bajki. Gdy byłam nieco starsza, słuchałam opowiadań dziadka Władka o obronie Warszawy, w której brał udział, o trudach wysiedlenia i niełatwych czasach wojny.

Reklama

Jakie zdarzenie z dzieciństwa szczególnie pani zapamiętała?

- Kiedy miałam 8 lat, tydzień po świętach Bożego Narodzenia siostra zaprowadziła mnie do piwnicy. Przystawiła krzesło do szafy, weszła na nie i wspinając się na palce, ściągnęła plastikową torbę, z której wyjęła strój... Świętego Mikołaja. W ten sposób uświadomiła mi, że to nasz tata za niego się przebierał. Na początku byłam w szoku. Czułam, jakby ktoś zabrał mi coś naprawdę cennego. Świat z prawdziwym Mikołajem wydawał mi się piękniejszy. Dziś wspominamy to zdarzenie z uśmiechem i nostalgią.

Rywalizowała pani z siostrą?

- Nie rywalizowałyśmy, chociaż różniłyśmy się. Ania była spokojniejsza. Ja miewałam dziwne pomysły, począwszy od skakania po drzewach, nieustannego nabijania siniaków, robienia doświadczeń chemicznych na środku dywanu i innych eksperymentów. Moja mama twierdzi,że trudno było mnie dopilnować. Musiałam wszystkiego spróbować, zobaczyć, dotknąć, co często źle się kończyło. Ale bez wątpienia zawsze mogłam liczyć na siostrę. Zawsze mnie wspierała, była lojalna, chociaż czasami trudno było ukryć ślady niemądrych pomysłów. W ogrodzie organizowałyśmy sobie wspólne zabawy. Dzielą nas dwa lata różnicy. Razem chodziłyśmy do szkoły i Ania – jako starsza pomagała mi w odrabianiu lekcji.

Dziś jesteście najlepszymi przyjaciółkami?

- Podczas studiów nasze relacje trochę się rozluźniły. Ja byłam niemal ciągle w drodze między Bydgoszczą a Warszawą. Moja siostra rozpoczęła pracę jako rezydent biura podróży w Grecji. Mieszkała tam przez kilka lat. Obecnie jesteśmy sobie bardzo bliskie, bo bardziej dojrzałe. Tak, jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami i zawsze możemy na sobie polegać. Spotykamy się tak często, jak jest to tylko możliwe. Z moją siostrzenicą Julką mam bardzo dobry kontakt. Recenzuje moje stroje. To inteligentna, trochę gniewna gimnazjalistka.

A często wraca pani w rodzinne strony?

- Staram się regularnie odwiedzać rodziców, którzy nadal mieszkają w Golubiu-Dobrzyniu. Robię to zawsze z przyjemnością. Lubię tam przebywać. Nie mogę się doczekać wiosny i lata, wtedy mogę spędzać czas w ogrodzie, gdzie szybko ładuje swój wewnętrzny akumulator. W okolicy nie brakuje lasów, jezior czy świetnie przygotowanych tras rowerowych. Lubię odwiedzać też Toruń, dla mnie to najpiękniejsze miasto w Polsce.

W przyszłym roku skończy pani 40 lat. Upływający czas panią stresuje?

- Przygnębienie z powodu przemijania nie leży w mojej naturze. Nie przywiązuję wagi do upływającego czasu. Uważam, że troszczyć się powinniśmy o sprawy, które od nas zależą. Koncentrowanie się na dobrym wykorzystaniu danego nam czasu, to coś, co bardzo w życiu pomaga.

Ma pani nienaganną sylwetkę. To zasługa diety, ćwiczeń?

- Myślę, że przede wszystkim sposobu odżywiania, stylu życia i genów. Nigdy nie paliłam, a alkohol mógłby dla mnie nie istnieć. Jedzenie typu fast-food po prostu mi nie smakuje. Jest tak pewnie dlatego, że rodzice dbali o to, co jemy i od najmłodszych lat uczyli, czego należy unikać. Kiedyś mnie to trochę irytowało, dziś jestem im za to bardzo wdzięczna. Jadam prawie wszystko, unikając przetworzonych produktów nafaszerowanych konserwantami i innymi środkami chemicznymi. Wsłuchuję się w potrzeby swojego organizmu. Jak mam ochotę na czekoladę, to jej sobie nie odmawiam.

Kilka miesięcy temu wygrała pani Wielki Test o Zdrowiu w TVP. Interesuje się pani medycyną?

- Hobbystycznie. Zainteresowanie problemami dotyczącymi zdrowia przejawiałam już od dzieciństwa. W wieku 10 lat do zeszytu zaczęłam wklejać informacje związane z tą tematyką. Ale do bycia lekarzem nie mam predyspozycji. Natomiast dużo czytam i staram się śledzić nowinki związane ze zdrowiem. 

Robi pani wrażenie osoby spokojnej, zrównoważonej...

- Myślę, że jestem mieszanką przeciwności: spokoju i odrobiny szaleństwa, ostrożności i odwagi, wrażliwości i przebojowości.


Rozmawiała: Ewa Modrzejewska

Dobry Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama