Biuro detektywistyczne Krzysztofa Rutkowskiego prowadziło, niezależne od polskiej i egipskiej prokuratury, śledztwo w sprawie śmierci Magdaleny Żuk.
Na miejscu zdarzenia przez trzy dni pracowała narzeczona byłego detektywa. Maja Plich oczywiście wszystko relacjonowała na swoim Instagramie, gdzie wstawiła chociażby zdjęcie przy oknie, z którego wypadła Magda.
Przyszli małżonkowie otwarcie przyznają, że sprawa tajemniczego zgonu młodej Polki nie była dla nich łatwa. "Dużo nas kosztowała ta sprawa. Pojechałam do Egiptu, ryzykowałam swoje życie, bo nie wiedziałam, co mnie tam spotka" – mówi Maja Plich agencji informacyjnej Newseria Lifestyle.
Kobieta przyznaje, że wyjeżdżając do Egiptu, obawiała się o swoje bezpieczeństwo. Chciała jednak podjąć się tego zadania. Maja podkreśla, że traktowała swój wyjazd jako swoistą misję, wręcz powinność wobec tragicznie zmarłej 27-letniej rodaczki i innych kobiet.
"Uznałam, że nawet jeśli tak jak żołnierz na wojnę, że jeśli nie wrócę, to może uchronię inne kobiety przed tragedią. Przez trzy dni na żaden posiłek nie zdążyłam w hotelu. Byliśmy z agentami głodni, zmęczeni" – mówi Maja Plich.
Partnerka Krzysztofa Rutkowskiego podkreśla, że za jej ciężką pracę w Polsce spotkał ją hejt ze strony internautów i niektórych mediów. Były detektyw dodaje również, że efektem jej wyjazdu stał się konflikt z jej rodziną.
Bliscy Mai Plich uznali bowiem, że jej wspólnik wysłał ją na pewną śmierć. Rutkowski zapewnia jednak, że nigdy nie wątpił w bezpieczeństwo misji swojej partnerki.
"Oczywiście od tej pory mamy stosunki pomiędzy rodziną Mai a mną w stanie zimnej wojny. Nie rozmawiamy ze sobą" – mówi były detektyw.









