Grzeczny, spokojny chłopiec razem ze swoją koleżanką zostali zaatakowani przez grupę nieznanych sobie ludzi. Gdy napastnicy zaczepiali przerażone dzieci, inni pasażerowie patrzyli na to z obojętnością. Nikt nie zareagował...
Mimo szamotaniny wszystko skończyło się dobrze. Franek z koleżanką dotarli do domu. Przerażeni opowiedzieli rodzicom, co się wydarzyło. Ci natychmiast zareagowali i zgłosili sprawę na policji.
Po naradzie z ojcem Franka, Michałem Englertem (42 l.), Maja zdecydowała, że o całym zdarzeniu opowie publicznie. Podczas rozdania Telekamer, nagród "Tele Tygodnia", dziękując za statuetkę dla najbardziej lubianej aktorki, opowiedziała o agresji na synka.
Nie potrafiła ukryć swego zdenerwowania. Nie sądziła, że w publicznym środku transportu syn może być narażony na niebezpieczeństwo ze strony innych. Nawet teraz, pytana o szczegóły zajścia, nie kryje emocji.
- Zwykle nie opowiadam o swoich sprawach, bronię prywatności, chronię moje dzieci. Na gali Telekamer zrobiłam wyjątek, jak myślę, w słusznej sprawie. Chciałam zwrócić uwagę na problem, jakim jest obojętność na zło, na ludzką krzywdę, na przemoc, agresję. Nie wolno udawać, że ten problem nie istnieje, nie wolno być obojętnym - mówi Maja Ostaszewska w rozmowie z tygodnikiem "Świat&Ludzie".
Choć całe zajście przeraziło ją, nie zamierza trzymać ani Frania, ani jego młodszej siostry Janinki (9 l.) pod kloszem, z dala od realnego życia.
Nie zatrudniła ochroniarzy czy prywatnego kierowcy. Franek nadal porusza się po mieście autobusami. - Musi minąć trochę czasu, by poczuł się bezpiecznie i znów polubił taką podróż - mówi znajoma Ostaszewskiej.
Zobacz również:


***
Zobacz więcej materiałów:








