To miał być jej wielki comeback: dzięki roli, o którą biły się wszystkie aktorki, Linds miała triumfalnie zerwać z etykietką niezrównoważonej narkomanki i olśnić świat. Ale zamiast nominacji do Oscara dostała po filmie jedynie bólu głowy.
Krytycy i widzowie nie zostawili na niej suchej nitki. Zamiast zachwytów zewsząd słychać głosy, że po tym występie trudno będzie już kiedykolwiek traktować ją jak aktorkę.
"Kreacja na granicy ośmieszenia", "jak w kiepskim kabarecie", "irytująca mimika, a raczej jej brak" (przytyk do licznych zabiegów) - to typowe reakcje na jej grę aktorską.
Gwiazdka jest podobno zrozpaczona - do tej pory była przyzwyczajona do tego, że obrywa jej się za życie prywatne, a nie poczynania na ekranie.
"Opinia publiczna po raz pierwszy tak wyraźnie zakwestionowała jej zdolności aktorskie. To dla niej prawdziwy cios" - powiedział jednemu z tabloidów jej znajomy.
Doktor Pomponik zaleca szybką kurację na otwarte złamanie kariery: najpierw opanowanie wylewu sodówy, następnie zbicie gorączki gwiazdorskiej i wyeliminowanie za-parcia na szkło.
Myślicie, że wystarczy?










