Reklama
Reklama

Kamil Durczok w swoim życiu wiele przeszedł. Teraz spłaca dług wdzięczności

Czternaście lat temu Kamil Durczok (48 l.) stoczył walkę z rakiem. Było wiele dramatycznych momentów. Jednak najbardziej zapamiętał ten, gdy odkrył, że synek się go boi. „Wiesz, tata, muszę się do ciebie przyzwyczaić” – tłumaczył chłopiec. Dziś dziennikarz wraz z żoną stara się wspierać szpital onkologiczny, w którym uratowano mu życie.

Choć o przebytej chorobie nowotworowej chciałby zapomnieć, Kamil Durczok często odwiedza Instytut Onkologii w Gliwicach. Co roku przechodzi badania sprawdzające, czy rak znów nie zaatakował. Wtedy trudne chwile sprzed lat wracają. Czasem wejdzie na oddział, na którym kiedyś leżał, by podnieść na duchu pacjentów. Przede wszystkim odwiedza jednak pracowników, z którymi bardzo się zaprzyjaźnił. 

Dziennikarz dobrze zna ich problemy. Wie, że chcieliby leczyć jak najskuteczniej, ale nadwyżki pieniędzy, które można by przeznaczyć na finansowanie nowoczesnych metod terapii, kierownictwo musi przekazywać do centrali. W ciągu ostatnich 3 lat było to ponad 82 mln zł. To dlatego gliwicki Instytut Onkologii czyni starania, by odłączyć się od warszawskiego Centrum Onkologii.

Reklama

Kamil i jego żona Marianna Dufek-Durczok stali się orędownikami tej zmiany i utworzenia Śląskiego Centrum Onkologii. 

- To szpital na światowym poziomie, który już od kilku lat próbuje się usamodzielnić. To ważne, bo swoją niegospodarność Warszawa wyrównuje z kont instytutu w Gliwicach i płaci ich pieniędzmi swoje długi - mówi "Na Żywo" zbulwersowana Marianna. 

Dodaje, że były wieloletni dyrektor centrum, prof. Bogusław Maciejewski, jest już dla niej prawie jak rodzina. 

- Poznaliśmy się, kiedy 14 lat temu robiliśmy z TVP akcję na rzecz raka piersi. Nie wiedziałam wtedy, że trzy miesiące później będę musiała prosić profesora o leczenie Kamila. Nasz syn miał wtedy zaledwie pięć lat - wspomina dziennikarka. 

W 2002 r. u Durczoka wykryto guza. Wciąż pamięta telefon, jaki dostał od lekarza, gdy jechał z Katowic do Krakowa. 

- Od momentu kiedy padły słowa: "Pan jest jeszcze młodym człowiekiem", przestałem go słyszeć - opowiadał Kamil w książce "Wygrać życie". W jednym z wywiadów dodał, że po tej szokującej wiadomości po prostu poszedł się upić: "Upiłem się natychmiast w Krakowie. Pojechałem do Krakowa, nie wróciłem do Katowic" - mówił.

W Gliwicach prof. Maciejewski dał mu jednak nadzieję.

- Gdyby nowotwór zaatakował kości, to moglibyśmy sobie policzyć, ile panu życia zostało, a tak jest szansa -powiedział mu. 

Gliwicki instytut na wiele miesięcy stał się drugim domem dziennikarza, ale grał przed sobą, że jest inaczej. 

- Jestem przykładem mężczyzny, który nie włoży w dzień pidżamy, tylko będzie leżał na łóżku w dżinsach, bo przecież jest w szpitalu tylko na chwilę. Na parkingu stał mój samochód - tak dla podtrzymania tej iluzji - zdradził. 


Czytaj dalej na następnej stronie...

Nie chciał rezygnować z pracy w "Wiadomościach". O tym, że choruje wiedzieli tylko najbliżsi współpracownicy i przełożeni. Ale z czasem, gdy stracił już włosy, podzielił się z widzami cierpieniem, publikując na zakończenie audycji oświadczenie o swoim stanie zdrowia. Pytany o najbardziej dramatyczny moment wskazuje ten, gdy dotarło do niego, że syn się go boi. 

- Wołałem go, a on odpowiadał: "Nie mogę być z tobą, mam coś do zrobienia". Chował się przede mną. Wreszcie przyszedł, przytulił się i powiedział: "Wiesz, tata, muszę się do ciebie przyzwyczaić" - zdradził Kamil. 

Bał się, że nie zobaczy, jak jego dziecko dorasta. 

- Wiedziałem, że żona sobie moją ewentualną śmierć po jakimś czasie zracjonalizuje. Natomiast jeśli chodzi o syna, to ani ja się nim nie zdążyłem nacieszyć, ani on się nie zdążył nacieszyć ojcem - dodał.

Choroba odbiła się też na jego relacjach z Marianną. 

- Robisz wielki wysiłek, żeby się wczuć, odebrać trochę ciężaru, ale to przecież niemożliwe. Ból zostaje odreagowany na najbliższych i musimy się z tym pogodzić. Wychodziłam wtedy do kuchni i po prostu płakałam - wyznała żona Kamila. 

Dziś Durczok głośno mówi, że nie wygrałby z rakiem, gdyby nie wsparcie bliskich i znakomita opieka śląskich lekarzy oraz personelu medycznego. 

- Pani Jola, której czułego uśmiechu nim zasnąłem w narkozie, nigdy nie zapomnę. Pani Iwonka, dzięki której ruszam ramieniem i ręką. Wracam do tego, bo tak jak wtedy nie rozumiałem, dlaczego gliwicki instytut nie może się rozwijać i leczyć bez "warszawskiej czapy", tak do dziś nie pojmuję, co przeszkadza w usamodzielnieniu się Gliwic - napisał niedawno na Twitterze. 

Zaangażowanie Durczoka w utworzenie Śląskiego Instytutu Onkologii, rozmowy z politykami, działaczami społecznymi, przyniosło tylko połowiczny skutek. 

- Choć nie dojdzie do odłączenia, to odzyskaliśmy autonomię finansową i nie będziemy oddawać pieniędzy do innych oddziałów - oświadczył w maju prof. Krzysztof Składowski, nowy szef gliwickiego instytutu. 

Kamil i Marianna nie są usatysfakcjonowani tymi rozstrzygnięciami. W ostrym artykule w "Dzienniku Zachodnim" Durczok wyraża nadzieję, że obietnica niezabierania pieniędzy to nie jedynie słowa rzucane na wiatr.

- Kamil spłaca dług wdzięczności wobec ludzi, którzy uratowali mu życie - mówi jego znajomy. - Odkąd pożegnał się z pracą w TVN po artykule we "Wprost", ma więcej czasu na działalność społeczną. Z żoną angażuje się w sprawy Śląska. Nie powiedzieli jeszcze ostatecznego słowa w walce o śląską onkologię.

***
Zobacz więcej materiałów z życia celebrytów

Na żywo
Dowiedz się więcej na temat: Kamil Durczok
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy