Kiedy w 1962 roku Jerzy Rybiński zadebiutował jako basista w amatorskim zespole Komety, jego młodszy o cztery lata brat Andrzej dopiero uczył się grać na gitarze. Żaden z nich nie przypuszczał wtedy, że to właśnie Andrzej zrobi większą karierę, a Jerzy zawsze stać będzie w jego cieniu...
Nie było między nami rywalizacji. Andrzej po prostu miał więcej szczęścia - stwierdził starszy z braci Rybińskich w rozmowie z "Dziennikiem Łódzkim".
Drogi Jurka i Andrzeja wiele razy się krzyżowały. Dokładnie pół wieku temu - w 1971 roku - obaj współtworzyli z Januszem Krukiem i Elżbietą Dmoch grupę 2 plus 1, później przez siedem lat występowali u boku Elizy Grochowieckiej pod szyldem Andrzej i Eliza (Jerzy dołączył do założonego przez brata zespołu w 1974 roku), a w końcu - już jako soliści - razem jeździli po Polsce z tzw. półrecitalami.
Jerzy, równie wąsaty, ale bardziej sentymentalny niż Andrzej, jest autorem wielu przebojów formacji Andrzej i Eliza. Sęk w tym, że w pamięć wbiła się nam przede wszystkim postać jego młodszego brata - tak o Jerzym Rybińskim mówił kiedyś na antenie radiowej Jedynki Adam Halber.
Kiedy po rozpadzie grupy Andrzej i Eliza bracia Rybińscy zdecydowali się na solowe kariery, mieli nadzieję, że każdy z nich bez problemu znajdzie swoje miejsce na polskiej scenie muzycznej. Szybko jednak okazało się, że są swoimi największymi konkurentami!
Organizatorzy imprez niechętnie angażowali ich razem, tłumacząc, że są zbyt podobni i podobnie śpiewają - pisał o nich na łamach książki "Gwiazdy błyszczały wczoraj" Janusz Świąder.
Choć Jerzemu udało się wylansować kilka przebojów (m.in. "Już zapominam cię jak sen" i "Deszcz w obcym mieście") i nagrać cztery solowe albumy, nigdy nie zdobył takiej popularności, jaką cieszył się i wciąż się cieszy jego brat.
W dodatku latem 2011 roku doszło do tragicznych wydarzeń, w wyniku których Jerzy znalazł się na krawędzi życia i śmierci...
Wróciłem do domu po koncercie na Śląsku. Usłyszałem jakiś szum w salonie, zajrzałem tam i dostałem pięścią w twarz. Upadłem... Dwóch bandytów w glanach zaczęło mnie kopać po głowie. Grozili, że mnie zabiją, jeśli nie powiem im, gdzie trzymam pieniądze - opowiadał w wywiadzie dla "Faktu".
Pobitego do nieprzytomności i leżącego w kałuży krwi muzyka znalazła żona. Była w sypialni, gdy włamywacze katowali Jerzego... Natychmiast zadzwoniła po pogotowie i policję. Bandytom jednak udało się uciec z łupem - portfelem Rybińskiego, biżuterią jego żony i laptopem. Wkrótce zostali złapani i trafili do aresztu, ale po wpłaceniu kaucji (po pięć tysięcy złotych) wyszli na wolność...
W wyniku pobicia Jerzy Rybiński stracił wzrok w jednym oku. Na szczęście lekarzom ze szpitala, do którego trafił z rozległymi obrażeniami głowy, udało się uratować mu życie... Dochodził do siebie kilka miesięcy.
Dobrze, że wcześniej skończyłem nagrywać płytę, bo teraz pewnie nie dałbym rady - powiedział "Dziennikowi Łódzkiemu" wkrótce po opuszczeniu szpitala.
Nie poddaję się. Ręce i słuch mam sprawne. Powiedziałem sobie, że przez bandytów nie zrezygnuję z muzyki. To przecież całe moje życie - wyznał z kolei portalowi "lodz.naszemiasto.pl".
Płyta "5-ta Strona Świata" Jerzego Rybińskiego ukazała się zgodnie z planem, a późną jesienią 2011 roku - kilka miesięcy po tragicznych wydarzeniach - muzyk znów zaczął występować.
Do końca 2019 roku Jerzy Rybiński koncertował z reaktywowanym po wieloletniej przerwie zespołem No To Co. Z niecierpliwością czeka na możliwość ponownego spotkania z fanami... W czasie pandemii przede wszystkim komponuje.
Nie zaniedbuję się jako kompozytor. Piszę dużo muzyki ilustracyjnej, trochę do reklam. Od wybicia oka nie napisałem żadnej piosenki... Zdaję sobie sprawę, że mój czas przeszedł, a ludzie teraz lubią muzykę, której ja nie rozumiem i nie potrafię komponować. Chciałbym wydać jeszcze jedną płytę, ale zastanawiam się, czy jest na nią zapotrzebowanie - powiedział w swym ostatnim wywiadzie dla "Dziennika Łódzkiego.
Jeśli wydam płytę, to na pamiątkę dla siebie i na pożegnanie dla wąskiej grupy sympatyków - dodał.












