Satyryk, niegdyś wielka osobowość telewizji, na łamach "Twojego Imperium" opowiada, jak wygląda obecnie jego życie. Ma dużo żalu do byłego prezesa TVP...
"Moje programy w telewizji publicznej oglądało prawie trzy miliony widzów, gdy ówczesny prezes Wildstein jednym ruchem ołówka pozbawił pracy mnie i ludzi z mojej ekipy".
Życie popularnego showmana zaczęło się komplikować. Hotel na Florydzie, w miejscowości Fort Lauderdale niedaleko Miami, którego Drozda był właścicielem, praktycznie zbankrutował:
"Nieustannie musiałem do tego dopłacać. Siedziałem w Polsce, a kierownikiem był Amerykanin. Pieniądze gdzieś znikały, a bank kazał płacić raty. Gdy kolejny raz musiałem wysyłać dolary, powiedziałem dość. Inne interesy też mi nie wypaliły. Na przykład miałem restaurację w Warszawie z owocami morza. Ale musiałem ją zamknąć i dziś ktoś otworzył tam pierogarnię" - dodaje.
Popularny satyryk ma problemy ze znalezieniem pracy, narzeka na zdrowie i wszystko wokół, bo jak twierdzi, to domena rodaków: "Polacy to naród, który uwielbia porażki. Jesteśmy cierpiętnikami, więc ja też chodzę i cierpię. Zresztą Polakowi nie wypada mówić o sobie dobrze. Gdybym zaczął teraz mówić, jak to mi dobrze się wiedzie w życiu, ludzie od razu by mnie znienawidzili".








