Wiadomość o tragicznej śmierci 21-letniego wówczas Marcina Kołodyńskiego wstrząsnęła całą Polską. Chłopak był ulubieńcem telewidzów i - jak twierdzili medioznawcy - osobowością, jaka trafia się raz na wiele, wiele lat. Mówiono, że jest "cudownym dzieckiem telewizji stworzonym wręcz do pracy przed kamerą" i że w przyszłości będzie jedną z największych gwiazd w Polsce.
Robił milion rzeczy na minutę
Zawsze robił milion rzeczy na minutę, miał mnóstwo energii i pomysłów, a przy okazji świetnie się bawił. Kradł sympatię wszystkich widzów
Marcin miał zaledwie osiem lat, gdy reżyser programu "5-10-15" zjawił się w jego szkole w poszukiwaniu nowych twarzy. Był jednym z kilku chłopców, którzy dostali zaproszenie na casting i jedynym, który dostał pracę prezentera... Prowadził "5-10-15" przed dokładnie dekadę, zdobywając w tym czasie ogromną popularność wśród młodych telewidzów.
Przełomowy okazał się dla niego rok 1998. Nie tylko dlatego, że właśnie wtedy stał się pełnoletni, ale przede wszystkim dlatego, że Michał Kwieciński powierzył mu rolę w spektaklu Teatru Telewizji "Usta Micka Jaggera", w którym objawił się jako niezwykle utalentowany... aktor.
Rola Bartka przyniosła mu Nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w kategorii debiut i otworzyła przed nim drzwi do wielkiej kariery. Także w 1998 roku Marcin rozpoczął współpracę z "Rowerem Błażeja" i dostał się na studia dziennikarskie.
Aktorskie odkrycie roku
Po premierze "Ust Micka Jaggera" Marcin Kołodyński został okrzyknięty "aktorskim odkryciem roku". Nic dziwnego, że zaczęły się do niego ustawiać kolejki producentów i reżyserów oferującym mu nowe role. Dołączył do obsady polsatowskiej "Rodziny zastępczej", pojawił się w gościnnych epizodach w "Na dobre i na złe" i "M jak miłość", wystąpił w komedii "Chłopaki nie płaczą". W kultowym filmie Olafa Lubaszenki wcielił się w Serfera - przyjaciela granego przez Tomasza Bajera Laski.
Od samego początku między nami zatrąbiło. Byliśmy rówieśnikami, mieliśmy podobne zainteresowania. Gdy zaczęliśmy gadać, miałem wrażenie, że znamy się od lat
Pod koniec stycznia 2001 roku Marcin zaproponował Tomkowi wspólny wypad w góry, ale Bajer - jak po latach wyznał "Super Expressowi" - był akurat spłukany i nie dał rady.
Ustaliliśmy, że widzimy się po jego powrocie. Dwa dni później dostałem telefon, że nie żyje
Żegnały go tłumy fanów
W Tatry Marcin Kołodyński pojechał, by pomóc koledze - Wojciechowi Błaszczukowi, którego znał z "5-10-15" i programu TVN "Tenbit.pl" - w zorganizowaniu zawodów snowboardowych. Po drodze do Zakopanego Marcin kupił w Krakowie deskę. Chciał mieć własny sprzęt, a że snowboard był jedną z jego pasji, postanowił natychmiast przetestować go w akcji.
To, że do stolicy Tatr dotarł już po zmierzchu, nie miało dla niego żadnego znaczenia. Wojciech Błaszczuk, który 1 lutego 2001 roku o godzinie 22 zawiózł Marcina na stok, półtorej godziny później musiał zawiadomić rodziców przyjaciela, że ich syn nie żyje...
Nie ma słów, żeby wyrazić żal, jaki czujemy
Śledztwo w sprawie tragicznego wypadku młodego gwiazdora wykazało, że zjeżdżając po słabo oświetlonej trasie, uderzył w stojący na zboczu ratrak z taką siłą, że zginął na miejscu. Marcina Kołodyńskiego żegnały na warszawskim Cmentarzu Komunalnym Północnym tłumy fanów.
Wkrótce po pogrzebie 21-letniego idola młodych Polaków ustanowiono nagrodę jego imienia "5-10 i dalej", której laureatami są m.in. Maciej Stuhr, Tomasz Bagiński i Jan Mela (przyznawano ją w dniu urodzin Marcina do 2006 roku osobom będącym "wzorem do naśladowania dla rówieśników oraz z uporem i pasją poszukującym swojej życiowej drogi").
Rok po śmierci Marcina w wypadku samochodowym na trasie Gdańsk-Warszawa zginął Wojtek Błaszczuk.
***Zobacz także: Joanna Liszowska: po rozwodzie szykują się duże zmiany w jej życiuRenata Dancewicz dostała wiadomość z TVP. Reakcja aktorki była natychmiastowa!








