Długo milczał po aferze wokół Englerta. Teraz w końcu wyjawił. "Wiedziałem"
Kilka miesięcy temu wokół Jana Englerta rozpętała się wielka burza. Wszystko to wina pożegnalnego spektaklu reżysera, w którym obsadził on swoją żonę, Beatę Ścibakównę, i córkę, Helenę Englert. Dopiero na długo po premierze głos zabrał jeden ze znanych aktorów, który również zagrał w przedstawieniu. W końcu przestał ukrywać, co myśli o całym tym zamieszaniu. "Nie miałem co do tego żadnych wątpliwości" - wyznał otwarcie Arkadiusz Janiczek.
W drugiej połowie marca zrobiło się głośno wokół nowej wersji "Hamleta" Williama Shakespeare'a. Wystawienie dramatu było pożegnaniem Jana Englerta z posadą w teatrze, w którym przez 22 lata pełnił funkcję dyrektora artystycznego. Niespodziewanie na kilka tygodni przed zaplanowaną na połowę kwietnia premierą rozpętała się niezła afera.
A wszystko to za sprawą tekstu redaktorki "Notatnika Teatralnego", Małgorzaty Maciejewskiej, która ujawniła, że w dwóch głównych rolach kobiecych reżyser obsadził - niezwiązaną do tej pory z tą stołeczną sceną - własną córkę, Helenę Englert (Ofelia) i żonę, Beatę Ścibakównę (Gertruda). Z jednej strony pojawiły się zarzuty o nepotyzm, z drugiej dało się słyszeć wyraźne głosy obrońców artysty.
Główny zainteresowany nic sobie jednak z tego nie robił.
"Nie będę w ogóle zabierał głosu na ten temat. Dużo już powiedziałem. Wszyscy krytycy w tej chwili (...) zniknęli. Dlatego że oskarżanie kogoś (...) ma sens tylko wtedy, jeśli obsadza wokół siebie, daje stanowiska osobom, które nie mają do tego papierów. Z tym mamy do czynienia powszechnie (...) Nie chcę się już z niczego tłumaczyć. Skończyło się, jak się skończyło" - mówił "Super Expressowi".
A teraz niespodziewanie głos w sprawie zabrał pewien znany aktor, który również należy do obsady spektaklu. Nie do wiary, co wyznał.
Arkadiusz Janiczek jest dobrze znany widzom, choć głównie za sprawą ról dalszoplanowych. W "Hamlecie" wcielił się w grabarza, ponoć jedną z ulubionych postaci reżysera.
"Jan Englert wyjaśnił, że grabarzy najczęściej grają - cytuję - ulubieńcy reżysera, aktorzy nietuzinkowi, na których można polegać. Dyrektor wiedział, że poradzę sobie z tą rolą. Dał mi dużą wolność. Umówiliśmy się tak, że będę wpadał na próby raz na dwa tygodnie i odgrywał swoją scenę" - mówił w rozmowie z Plejadą.
W ogóle Englert zajmował istotne miejsce w jego zawodowym życiu.
"Przez ostatnie 22 lata wiele się nauczyłem od Jana Englerta. Był bardzo dobrym dyrektorem. Jakieś trzy razy, gdy miał poczucie, że (...) przewróciło mi się w głowie, zaprosił mnie na męską rozmowę do swojego gabinetu. Szybko reagował, stawiał mnie do pionu i wszystko wracało do normy. Jestem mu za to wdzięczny. Doskonale się rozumieliśmy" - zdradził.
Janiczek nie miał zamiaru angażować się w dyskusję, która rozgorzała wokół przedstawienia. Od początku podszedł do sprawy całkowicie - jak sam to powiedział - zdroworozsądkowo.
"Wiedziałem, że to potężna reklama dla naszego spektaklu. W dodatku - darmowa. Inne teatry wydają grube pieniądze za to, żeby media o nich pisały. My nie musieliśmy poświęcić na to ani złotówki. Jedni [krytykowali Englerta - przyp. red.], a inni go bronili, mówiąc, że nie widzą nic złego w zatrudnieniu do pożegnalnego spektaklu córki i żony. Ta afera była o nic" - stwierdził.
Akor nie miał złudzeń, że jego przełożony podjął najlepszą możliwą decyzję.
"Zarówno Helena Englert, jak i Beata Ścibakówna zostały świetnie obsadzone. Nie miałem co do tego żadnych wątpliwości. Gdybym miał dysonans poznawczy, pewnie wyraziłbym własne zdanie. (...) Helena stanęła na wysokości zadania. Pokazała głos swojego pokolenia" - skwitował.
Zobacz też:
Dopiero co Jan Englert zakończył pracę, a tu takie wieści. To już pewne
Englert odebrał nagrodę... i zrobił niezłą scenę. Będzie nowa afera?