Dla Leonenko i Głowackiego to była miłość od pierwszego wejrzenia. Oboje byli wtedy w innych związkach
Olena Leonenko miała 32 lata i od dekady mieszkała już w Polsce, gdy poznała 60-letniego wówczas Janusza Głowackiego. Był autorem sztuki, do której przygotowywała oprawę muzyczną i choreografię. Po raz pierwszy spotkali się na jednej z prób przed premierą "Czwartej siostry" we wrocławskim Teatrze Polskim.
"To była miłość od pierwszego wejrzenia, ale wtedy oboje byliśmy w innych związkach. Po premierze Janusz wyjechał do Nowego Jorku. Dzwonił kilka razy dziennie. Troszczył się o mnie. Niespostrzeżenie wszedł w moje życie i wypełnił je. To się zaczęło w 1998 roku i trwa do dziś" - opowiadała na łamach "Expressu Ilustrowanego" jeszcze za życia męża.
"Oczekiwał, że całkowicie mu się podporządkuję. Odchodziłam od niego parę razy" - wyznała z kolei kilka lat po jego śmierci w rozmowie z PAP Life.
Leonenko i Głowacki nie potrafili bez siebie żyć. Ale zawsze mieszkali osobno
Olena nie kryje, że Janusz Głowacki był mężczyzną o wielkim uroku.
"Był uwodzicielem. Wiele kobiet w różnym wieku kochało się w nim" - wspominała w wywiadzie dla "Vivy!".
Mało kto wie, że aktorka i pisarz - choć nie potrafili bez siebie żyć - wkrótce po ślubie zdecydowali, że będą mieszkali osobno.
"Wynajęłam studio przy Grzybowskiej, gdzie mogłam dłużej spać i mieć próby z muzykami. A poza tym Janusz miał poważne kłopoty ze snem. (...) Denerwowało mnie to..." - opowiadała Krystynie Pytlakowskiej.
Głowacki namówił ją na wyjazd, który skończył się tragedią. Leonenko do dziś nie może sobie wybaczyć
Janusz Głowacki dla Oleny przeprowadził się (po rozwodzie z pierwszą żoną) z Ameryki do Polski. Uchodzili za zgodną i szczęśliwą parę, ale zdarzało się im ostro pokłócić.
"Cały czas zajmowałam się jego sprawami, spieraliśmy się. Kiedy redagowaliśmy jego książkę 'Z głowy', powiedziałam mu, że na jednej ze stron jest 30 razy 'że' i albo to poprawi, albo odchodzę od niego. To była nasza najpoważniejsza kłótnia, ale udało się - (...) [namówiłam] Janusza do poprawek" - opowiadała Olena Leonenko "Vivie!".
Aktorka i kompozytorka nie może sobie wybaczyć, że w środku lata 2017 roku dała się namówić mężowi na podróż do Egiptu.
"Wcześniej byliśmy w Juracie i tam cały czas padał deszcz. Janusz powiedział, że jest przemęczony, musi skończyć książkę i nabrać sił, poleżeć na słońcu, popływać. Powiedziałam mu, że w Afryce ja go nie uratuję, gdyby się coś stało. Odparł, że to jest poza dyskusją" - wspominała w rozmowie z Krystyną Pytlakowską.
Olena bała się wyprawy do Marsa Alam w najgorętszym miesiącu roku, zwłaszcza że w poprzednim jej mąż dowiedział się, że ma nadciśnienie. Do Egiptu wzięli ze sobą ciśnieniomierz i leki.
"Dzień przed śmiercią poszedł popływać. Był straszny upał. W pokoju żalił się, że jest mu za gorąco. Poprosiłam, żebyśmy pojechali do szpitala. Odmówił..." - wyznała "Vivie!".
Do ostatniej chwili nie wiedział, że umiera. W ostatnich godzinach mówił, że chce żyć
- dodała.
Leonenko nigdy nie przestała kochać Głowackiego. "Cały czas jest ze mną"
Janusz Głowacki odszedł 19 sierpnia 2017 roku. Olena Leonenko była przy nim, zmarł w jej ramionach. Aktorka do dziś nie pogodziła się z tym, że nie ma go wśród żywych.
"Janusz umarł, a ja umarłam zaraz po pogrzebie. Wcześniej musiałam wszystkiego dopilnować. Potem się rozsypałam. Nadal jestem w żałobie" - powiedziała w cytowanym już wywiadzie.
"Cały czas jest ze mną, czuję go, słyszę. Moja miłość się nie skończyła, trwa" - stwierdziła w rozmowie z PAP Life.
Źródła:
Wywiady z O. Leonenko: "Viva!" (październik 2018), "Newsweek" (luty 2011), "Express Ilustrowany" (sierpień 2011), PAP Life (sierpień 2023).








