Reklama
Reklama

Wojciech Amaro: Ciąża żony przywołała traumatyczne wspomnienia!

Kiedy Wojciech Modest Amaro (47 l.) poznał Agnieszkę, był już mężczyzną po przejściach. Stworzyli zgodny związek, oczekują dziecka. Są jednak pełni obaw, bo poprzedni poród omal nie skończył się tragedią...

"Chciałbym mieć więcej czasu dla bliskich. Na wspólne wyjazdy, grę w tenisa czy choćby pójście na wywiadówkę do szkoły" – powiedział niedawno Amaro.

Jego rodzina wkrótce się powiększy. 

"Razem z żoną Agnieszką drżą, aby tym razem obyło się bez niespodzianek" - czytamy w "Dobrym Tygodniu".

Dziewięć lat temu, podczas narodzin ich syna Nicolasa, przeżyli trudne chwile. 

"Wtedy, na szpitalnym korytarzu podszedł do mnie lekarz i powiedział: 'Dziecko przeżyje, ale żona chyba nie'" – wspomina kucharz. 

Był tak przerażony, że nie potrafił powstrzymać łez. Pozwolono mu być w sali podczas operacji ratującej ukochanej życie.

Reklama

Choć to nie pierwsza kobieta, z którą stanął na ślubnym kobiercu, jednak to właśnie Agnieszkę uważa za swoje przeznaczenie.

Gdy się poznali, była rozwódką i wychowywała córki z poprzedniego związku. Spotkali się w warszawskiej restauracji w pałacyku Sobańskich, której szefował. 

Podszedł do jej stolika, spojrzeli sobie w oczy. 

"Odebrało mi wręcz mowę, co mi się nie zdarza" – przyznał. 

On również się jej spodobał. Kiedy wychodziła, odwróciła się i pomachała mu ręką na pożegnanie. Miał nadzieję, że piękna nieznajoma do niego zadzwoni, bo nie dała mu swojej wizytówki. 

Chwilę później odetchnął z ulgą, atrakcyjna blondynka wysłała mu sms, gdy tylko wsiadła do taksówki.

Korespondowali do rana. Mieli ochotę od razu się umówić, ale musiał na tydzień wyjechać.

Dzwonili więc do siebie bez przerwy. Gdy wrócił do Warszawy, wiedzieli już o sobie wszystko. 

"Ty jesteś mój. Po prostu mój" – stwierdziła podczas kolejnego spotkania.

Kiedy on postanowił otworzyć restaurację, rzuciła wszystko, by mu pomóc. Przez rok szukali odpowiedniego miejsca, ale wciąż pojawiały się przeszkody. 

Mieli już wyjechać za granicę, gdy przechodząc przypadkiem obok Agrykoli, Wojciech zobaczył pusty pawilon. Stwierdził, że właśnie tu chce karmić gości.

Żeby stworzyć miejsce o jakim marzyli, poświęcili wszystkie oszczędności. Odniósł sukces. Jego restauracja co roku zdobywa gwiazdkę Michelin, przyznawaną najlepszym lokalom na świecie. 

Ceny są tam zawrotne. Amaro stał się synonimem wykwintnego jedzenia. Zaproszono go do programów kulinarnych. 

W rodzinnym Sosnowcu oglądali go koledzy, dawni przyjaciele. Tam był znany jako Wojtek Basiura. Pochodził z tradycyjnego domu, rodzice byli bardzo wierzący. 

On sam w dzieciństwie służył do mszy jako ministrant, potem został lektorem. Ojciec, pilot, pracował w zespole lotnictwa sanitarnego w Górskim Ochotniczym Pogotowiu Ratunkowym. 

Zajęcie bywało niebezpiecznie. Żona drżała, by nic mu się nie stało, mieli trójkę dzieci. Mały Wojtek lubił eksperymenty w kuchni.

Najpierw gotował pod okiem starszego rodzeństwa, potem samodzielnie. Kiedy oznajmił rodzicom, że marzy o szkole gastronomicznej, uznali to za zły pomysł. 

Kucharz nie uchodził za prestiżowy zawód, namówili go więc na technikum elektroniczne. Szybko przekonał się, że to nie jego bajka, ale obiecał w domu, że je ukończy. 

Po maturze zdał na politologię na Uniwersytecie Śląskim, po roku zrezygnował, wyjechał do Londynu do siostry. Zatrudnił się w kuchni i przez prawie dziesięć lat podpatrywał działanie restauracji, także tych najlepszych. 

Po powrocie do Polski zaczęła się jego kariera jako szefa kuchni. Niebawem poznał Agnieszkę. Przez pierwsze lata związku walczyli w pocie czoła o pieniądze, prestiż, dostatnie życie dla siebie i dzieci. Gdy już mieli piękny dom na warszawskim Wilanowie, samochód i zwiedzili najbardziej prestiżowe miejsca coraz częściej zadawali sobie pytanie: co dalej.

"Po odhaczeniu listy materialnych rzeczy do kupienia dotknąłem wewnętrznej pustki" – wyznał Amaro. 

Wtedy też w jego rodzinie pojawiła się śmiertelna choroba. Na własne oczy zobaczył, jak dzięki modlitwie wraca zdrowie.

Udał się na pielgrzymkę do Ziemi Świętej i do Medziugorje. Potem zrozumiał, że chce karmić nie tylko bogatych, ale i ubogich. 

Gotuje dla bezdomnych. Żona i dzieci wsparły go we wszystkim. 

"Teraz czuję, że jestem narzędziem, naczyniem glinianym w rękach Tego, któremu zawierzyłem całe moje życie" – wyznał.

***

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Wojciech Modest Amaro
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy