Kim jest Dawid Tomala?
Mówi się o nim, że jest jednym z największych talentów w chodzie sportowym. Gdy zmieniono mu dystans z 20 km na "królewski" - 50 km - został mistrzem olimpijskim. Na dystansie 50 km szedł dopiero trzeci raz.
Urodził się w Tychach, pochodzi z okolicznej wioski Bojszowy. Chód trenuje od 2003 roku. Do klubu UKS Maraton Korzeniowski w Bieruniu zapisał go ojciec, obecnie jego trener, który kiedyś trenował sprint.
Początkowo trenerką Dawida była Katarzyna Śledziona. To ona nauczyła go prawidłowo i technicznie chodzić.
W trakcie studiów na AWF-ie zmienił klub na AZS AWF Katowice. To tam zaczął odnosić pierwsze sukcesy.
O swoim ojcu wypowiada się w samych superlatywach, choć takie "związki" w sporcie nie są najłatwiejsze. Są duże emocje, dochodzi do konfliktów. On jednak jest zadowolony, że trenuje go właśnie tata.
Nie wyobrażam sobie innego układu. On cały czas się uczy, pogłębia swoją trenerską wiedzę. Dobrze się dogadujemy. Czasami przed trenerem można mieć jakieś tajemnice, opory, żeby porozmawiać o wszystkim. Ja nie mam tego problemu. Wszystko dobrze się układa, a więc cieszymy się i liczymy na kolejny postęp - wspominał parę la temu.
Dawid Tomala: brakowało pieniędzy
Jego droga do Tokio nie była usłana różami. Jak to często bywa w niszowych konkurencjach - brakowało pieniędzy, sponsorów. By się utrzymać, musiał pracować. Był rozdarty, bo w sporcie na najwyższym poziomie nie ma półśrodków.
Jeśli chciał osiągnąć sukces, musiał poświęcić wszystko. Trzy treningi dziennie między zajęciami zawodowymi było bardzo trudno wcisnąć. Razem z ojcem Grzegorzem postanowili zaryzykować.
Najpierw postawił na sport, potem zmienił dystans na 50 km. Te dwie decyzje - jak się okazało 6 sierpnia 2021 - były najlepszymi w życiu złotego medalisty z Tokio.
Zaryzykowałem wiele. Parę lat temu, po złotym medalu mistrzostw Polski, na kilka miesięcy w ogóle zrezygnowałem z treningów. Przez pół roku nie trenowałem, chodziłem tylko na siłownię. Po prostu poszedłem do pracy, bo nie miałem pieniędzy na życie. Pracowałem na pełen etat na budowie, byłem nauczycielem wychowania fizycznego, masażystą, trenerem od przygotowania motorycznego - opowiada.
Postanowił spróbować raz jeszcze. Żeby znaleźć się w Tokio, do końca poprzedniego roku pracował na budowie, żeby zebrać pieniądze na przygotowania.
Nie kryje, że było to bardzo trudne, gdyż po "normalnej" pracy zwyczajnie nie miał siły na treningi. Wielokrotnie myślał o porzuceniu sportu. Gdyby nie sukces w Tokio, pewnie porzuciłby sport.
Finanse w chodzie sportowym nie istnieją. Można liczyć jedynie na stypendium. Jest dużo innych konkurencji, w których jest znacznie łatwiej. Tak, jeśli chodzi o sprawę pieniędzy, można wybrać znacznie lepiej niż ja.

Opuszczone wioski olimpijskie straszą do dziśProtesty dot. transpłciowych osób startujących w kobiecych kategoriachYusra Mardini: Od ucieczki z Syrii po drogę do medalu








