Lech Wałęsa już chyba zdążył nas przyzwyczaić, że narzekanie na swój "ciężki los" opanował do perfekcji. Jakiś czas temu były prezydent zamieścił nawet ogłoszenie, że szuka pracy, bo nie ma za co żyć. Wszystko z powodu pandemii, która sprawiła, że nie odbywają się żadne spotkania czy sympozja, na które przez lata Wałęsa był zapraszany, za co dostawał spore honoraria. Teraz jednak przyszedł czas na zaciśnięcie pasa. Wielu zapyta pewnie, co zatem z jego oszczędnościami. Cóż, w jednym z wywiadów Lech utyskiwał, że ma na utrzymaniu żonę i liczne potomstwo, które wciąż wyciąga ręce po pieniądze. Teraz Wałęsa w rozmowie z "Vivą" oznajmił, że po jego śmierci dzieci i żona nie mają co liczyć na zbyt wiele..."Nie mam nic. Dzisiaj nie mam nic. Myślałem, że będę miał zawsze. Niech każdy bierze, co chce" - stwierdził w rozmowie z Krystyną Pytlakowską.
Wałęsa mocno się zdziwił na cmentarzu
Dziennikarka poruszyła z Wałęsą temat dotyczący odchodzenia. Podobno biskup Głódź zaproponował mu miejsce wiecznego spoczynku.
"Tak, w Świętej Brygidzie. Nie bardzo wiedział, jak to powiedzieć, myślał, że ja nie będę na ten temat rozmawiać. Ale ja bardzo lubię te tematy. Życie składa się też ze śmierci" - stwierdził. Niestety, grobowca do dzisiaj nie ma, bo oczywiście rozchodzi się o pieniądze!
"Zaproszono mnie, zobaczyłem, gdzie mi proponują mój grobowiec, i nawet wybrałem miejsce. Powiedziałem, że chciałbym, żeby szybciej go wybudowali, bo chcę sobie wcześniej zdjęcia tam zrobić. Ale oni myśleli, że to ja wymuruję sobie mój ostatni dom. Zrobiłbym to z przyjemnością, gdybym miał pieniądze. Oni nie wiedzieli, że ich nie mam" - wspomina nieprzyjemną sytuację z cmentarza.
***
