Przypomnijmy, że po wybuchu afery, którą wywołał tygodnik "Wprost", Kamil Durczok wytoczył proces dziennikarzom, którzy stworzyli serię szkalujących go artykułów.
Były gwiazdor TVN żąda od autorów i wydawcy zadośćuczynienia w wysokości aż 9 milionów złotych.
Sąd ma więc teraz ręce pełne roboty, bo sprawa nie wygląda na zbyt prostą.
Pozwani dziennikarze wnioskowali o powołanie ponad 70 świadków, głównie pracowników TVN, którzy mogli coś wiedzieć o przypadkach łamania prawa przez Kamila.
Na liście znalazły się m.in. Dorota Gardias, Omenaa Mensah, Beata Tadla oraz Katarzyna Kolenda-Zaleska.
Jednak podczas ostatniej rozprawy adwokat pozwanych oznajmił, że wycofuje nazwiska większości świadków.
Powodem ma być pewien "zaginiony dowód", który ostatecznie udało się odnaleźć.
"Odnaleźliśmy pewien dokument znajdujący się w komputerze Sylwestra Latkowskiego.
Wcześniej wydawało nam się, że nie będzie można tego dokumentu odzyskać, bo komputer został wyczyszczony przez ABW.
Ten dokument sprawi, że będzie można ograniczyć liczbę świadków" - mówi mec. Aleksander Grot w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Czyżby w ten sposób sugerował, że materiał pozwoli szybko zakończyć proces i to na korzyść jego klientów?
Adwokat Durczoka zachowuje zimną krew i studzi emocje...
"Jest jakiś nowy materiał, ale nie wiemy jaki? Czy on dalej będzie za tydzień, czy też dowiemy się, że nagle zginął?
Jeżeli prawnicy nie przedstawiają dowodu, ale tylko o nim mówią, to jest to manipulacja sądem" - stwierdził mec. Jacek Dubois.
Warto przypomnieć, że w zeszłym tygodniu Sylwester Latkowsi opublikował na swoim portalu fragmenty raportu TVN.
Świadkowie zeznali w nim m.in., że szef "Faktów" poprosił kiedyś swoich podwładnych o to, aby znaleźli jakiś "klub dla panów", a wcześniej upili koleżankę z pracy.
Współpracownicy Durczoka byli zastraszeni i zgadzali się na ten "specyficzny" rodzaj sprawowania rządów przez ich szefa.



