"Do końca wierzyliśmy, że wyzdrowiejesz. Za wcześnie od nas odszedłeś. Teraz już tylko pustka. Nie tak miało być…" – napisała Olga Bończyk (49) na swoim profilu na Facebooku w dniu śmierci Zbigniewa Wodeckiego (†67).
To właśnie ona spędzała z piosenkarzem najwięcej czasu. A w czasie choroby odwiedzała go w szpitalu, choć, nie chcąc burzyć spokoju rodziny, wybierała inne godziny.
Nic więc dziwnego, że śmierć artysty bardzo ją dotknęła. Tylko jej znajomi wiedzą, w jak głębokiej była żałobie.
Ona sama nie ukrywała, że zawalił jej się świat. To przecież starszy kolega i mistrz był tym, który zawsze w nią wierzył.
"Olga ma fantastyczną barwę głosu, który dopełnia bardzo ładna, oryginalna muzyka. Cieszę się, że mam taką zdolną młodzież wokół siebie" – mówił artysta.
Po jego śmierci wiele zmieniło się też w życiu zawodowym Olgi. Legły w gruzach niemal wszystkie jej plany.
"Zbyszek mówił, że nie spotkał do tej pory osoby, z którą śpiewałoby mu się tak dobrze jak ze mną. Planowaliśmy wspólne koncerty, projekty i kolejne piosenki. Poważnie o tym myślał, pisał dla nas sporo rzeczy" – opowiadała w radiu.

"Walczyk", który artysta skomponował przed śmiercią, miał być jednym z najważniejszych utworów na nowej płycie Olgi Bończyk. Dotąd nie miała przeboju, a on tworzył same przeboje. To mógł być prawdziwy przełom w jej karierze!
"Niestety, rodzina Zbyszka zdecydowała, że tę piosenkę, do której słowa napisał Jacek Cygan, dostanie ktoś inny. A ponieważ mają takie prawo, nie mam żadnych możliwości, aby się od tej decyzji odwoływać. Mogę odwołać się jedynie do ich sumienia. Pomimo moich próśb, nalegań i powoływania się na wolę Zbyszka, nie udało się tego zmienić" – przytacza słowa rozgoryczonej artystki "Rewia".
Dla niej był to nie tylko cenny prezent, ale najważniejsza pamiątka po przyjacielu.
"Trudno jej pogodzić się z tym, że jej piosenkę otrzymał ktoś inny" - czytamy w tygodniku.


***