Reklama
Reklama

Ojciec Dody wściekły na Polaków: Nie doceniamy własnych gwiazd

Paweł Rabczewski nie może przeboleć, że jego córka została skandalistką, a nie lekkoatletką. Co więcej, ma żal do Polaków, że nie doceniają jej "talentu"...

Pana córka, Dorota Rabczewska, uważana jest za jedną z najcenniejszych kobiet polskiego show-biznesu. Osiągnęła sukces w tym świecie, choć zapowiadało się, że będzie sportsmenką. Żałuje pan, że tak się nie stało?

Paweł Rabczewski: - Bardzo... Wolałbym, żeby tak wielkie osiągnięcia miała w sporcie. Może by zdobywała medale, może nie, ale nie byłoby tej całej dyskusji i niepotrzebnej krytyki. Szczerze na to liczyłem i patrzyłem dalekowzrocznie - miałem rozpisane plany treningowe aż do lekkoatletycznych mistrzostw świata, w których miała wystartować jako osiemnastolatka.

Reklama

Pan, olimpijczyk z Moskwy, brązowy medalista mistrzostw świata (1977, 1978) i wicemistrz Europy (1979) w podnoszeniu ciężarów, chciał zrobić z córki lekkoatletkę?

P.R.: - Jestem absolwentem AWF Warszawa. Studia dały mi możliwość bycia nie tylko szkoleniowcem sztangistów, ale mając uprawnienia trenera II klasy, również możliwość prowadzenia zajęć lekkoatletycznych. Dorotka miała predyspozycje do uprawiania  sportu, a że chodziła do społecznej szkoły podstawowej, która nie miała boiska, zabierałem ją na stadion.

- Była skoczna, szybka, chętna do trenowania. W piątej klasie była, pod wieloma względami, lepsza od dziewczynek z ósmej klasy.

Jak zatem układała się ta przygoda ze sportem w rodzinnym Ciechanowie?

P.R.: - Angażowaliśmy się oboje. Po roku zajęć, gdy widziałem, że Dorotka robi duże postępy, kupiłem bardzo drogi, jak na ówczesne lata, trenażer wspomagający trening szybkości i siły biegowej. Gdy córka była w piątej i szóstej klasie, dużo startowała, głównie na sprinterskich dystansach, ale też w skoku w dal i pchnięciu kulą.

- Pamiętam wyjazdy na ogólnopolskie finały czwartków lekkoatletycznych, na wojewódzkie zawody. Była coraz lepsza. Bodajże w 1997 roku, w biegu na 100 m zdobyła brązowy medal mistrzostw Polski juniorów młodszych.

Był pan wówczas przekonany o wielkim talencie córki?

P.R.: - Owszem, ale żeby się w tym utwierdzić, konsultowałem jej wyniki m.in. z jednym z profesorów AWF. Ustaliliśmy, że jak skończy podstawówkę, to wybierzemy liceum z internatem w stolicy, aby mogła trenować w Skrze.

- Tak się stało, że równocześnie z treningami kształciła się muzycznie. W dziecięcych konkursach zdobywała laury, od 13. roku życia występowała w Teatrze Buffo w musicalu "Metro" i "Przeżyj to sam". A ja w głębi duszy marzyłem, że jednak będzie kontynuowała sportową karierę na którymś z amerykańskich uniwersytetów...

Ostatecznie postawiła na scenę. To był jej samodzielny wybór?

P.R.: - Pod koniec podstawówki odbyliśmy rozmowę na ten temat. Żona była za estradą, ja za sportem. Wtedy powiedziałem córce, że to będzie jej wybór, ale żeby pamiętała, jak zwycięży w biegu na sto metrów, to bezdyskusyjnie będzie najlepsza i nikt nie zarzuci, że jest inaczej. A jak wygra konkurs piosenki, to opinie mogą być różne, nawet będą kwestionować to pierwsze miejsce.

- Długo nie trzeba było czekać - otrzymała Słowika Publiczności na Festiwalu w Sopocie w 2005 roku, a lokalny "Tygodnik Ciechanowski" podał, że wprawdzie nasza mieszkanka wygrała, ale były lepsze...

Poczuł się pan wtedy jak prorok?

P.R.: - Miałem żal do dziennikarza, bo Dorotka to bardzo przeżywała. Ale też nauczyła się, że aby odnieść sukces musi być twarda, przebojowa, pewna siebie. A to wszystko wyniosła ze sportu. Lata pokazały, że takie słowa krytyki są normą w show-biznesie. Tam człowieka tylko w dół chcą ciągnąć, nagadują jeden na drugiego.

A zatem i pan doświadczył niemiłych przeżyć?

P.R.: - Owszem, i nic się przez lata nie zmieniło, jest coraz gorzej. My Polacy nie szanujemy, nie doceniamy własnych gwiazd. Zawsze doszukujemy się lepszych za granicą. W Rosji trwa właśnie rok Anny German, przygotowany został serial biograficzny o tej wybitnej piosenkarce i kompozytorce. A w Polsce to bez echa przechodzi.

- Córkę docenili w wielu krajach; na początku lutego włoska telewizja przez prawie dwie godziny mówiła o jej osiągnięciach i talencie oraz puszczała teledyski. Niedługo będzie tam kolejny program. Dorota daje biletowane koncerty w Niemczech, gdzie jest entuzjastycznie przyjmowana, a w piątek, w swoje urodziny, będzie występować w Wiedniu. A my co? Potrafimy tylko psioczyć, zamiast naszym artystkom pomagać i wspierać w zrobieniu kariery międzynarodowej. Cieszy mnie, że córka przygotowuje nową płytę i uczy się intensywnie angielskiego, żeby robić karierę za granicą.

Bywa pan na jej koncertach?

P.R.: - Tak, jeśli śpiewa gdzieś w pobliżu. Na dalekie podróże jesteśmy z żoną za starzy. Podczas występów Dorotki stoję jak słup i bardzo przeżywam. Obserwuję występ córki, denerwuje się, czy się nie pomyli, patrzę, jak ona się czuje, czy jest zadowolona... Ale specjalistą nie jestem, właściwie nie mam ulubionych melodii, podobają mi się wszystkie jej utwory. Ale płyt córki w kółko nie wałkujemy.

Rozmawiała: Anna Maria Kalinowska (PAP Life)

PAP life/pomponik
Dowiedz się więcej na temat: Doda
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama