Reklama
Reklama

Nowicki docenił matkę dopiero po jej śmierci

Aktor Łukasz Nowicki opowiedział o tym, jakim jest ojcem, co ceni w kobietach i jak wspomina swoją matkę Barbarę Janiszewską-Sobottę.

Z racji tego, że ojciec był aktorem, traktowano pana w szkole jakoś inaczej?
Łukasz Nowicki: - Tak, ale dość długo nie byłem tego świadomy. Ale tak to już jednak w życiu jest. Za fajną imprezę trzeba zapłacić cenę w postaci kaca. Natomiast za posiadanie znanych rodziców trzeba czasem uregulować rachunek...

Był pan grzecznym chłopcem, czy wręcz przeciwnie?

Ł.N.: - Byłem bardzo przeciętnym dzieckiem. Nie przejawiałem szczególnych zdolności ani zainteresowań. Byłem taką pucułowatą pyzą z niezwykle rozwiniętą postawą roszczeniową. Wiele oczekiwałem od świata, jednak niewiele dając w zamian.

Trudno mi w to uwierzyć, że z pucołowatej pyzy - i to na dodatek bez żadnych szczególnych zdolności - wyrósł zwracający uwagę mężczyzna!

Ł.N.: - A jednak. Nie grałem na skrzypcach ani na fortepianie, nie wygrywałem też olimpiad. Ale mimo wszystko byłem bardzo kochany.

Zmieniły się kontakty z ojcem, kiedy sam pan nim został?

Ł.N.: - Nie łączyłbym tego w sposób jednoznaczny. Moje relacje z ojcem zmieniają się z każdą chwilą. A jeżeli chodzi o narodziny mojego syna, to one przede wszystkim zmieniły mnie. Nabrałem dużej pewności siebie.

To jakim jest pan ojcem?

Ł.N.: - W jakimś sensie wymagającym. Ale tak naprawdę jestem tylko bardzo dobrym teoretykiem. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co chciałbym dać mojemu dziecku, czego od niego oczekuję, a także co mnie w nim drażni. Jednak bardzo trudno to wszystko wprowadzić później w życie.

- Poza tym nieustannie popełniam jeden błąd. Patrzę na jego wychowanie przez pryzmat moich czasów. Smucę się, że Piotruś czyta za mało książek. Denerwuję się, że nie potrafi szanować przedmiotów, które dostaje. Pamiętam, jak ja otrzymałem swoją pierwszą analogową płytę Drupiego. Traktowałem ją jak relikwię. Wiem, że nie mogę wymagać od niego, aby był taki jak ja, ale podświadomie to robię.

A czym rozczula pana Piotruś?
Ł.N.: - Uwielbiam kiedy spędzamy razem czas, a on nagle do mnie podchodzi i mocno mnie przytula. Tak po prostu - bez żadnego powodu. Te momenty zawsze robią na mnie ogromne wrażenie. Poza tym mojego syna cechuje ponadprzeciętna wrażliwość. Piotr jest dzieckiem przytulanym i kochanym. Nie boi się dotyku.

Ale nie uwierzę, że uda mu się skraść buziaka pod szkołą!

Ł.N.: - Jasne, pod szkołą jest to faktycznie niemożliwe. W końcu koledzy patrzą. Ale generalnie nie ma z tym problemów. Przyznam, że najbardziej wzruszają mnie małe rzeczy. Nie potrzebuję wiele. Nie pragnę, żeby wygrał Konkurs Chopinowski czy został rekordzistą szkoły w biegu na 100 m. Chodzi mi tylko o to, żeby był dobrym chłopcem, który kocha życie i jest szczęśliwy. 

Reklama

Porozmawiajmy o kobietach. Co pana w nas fascynuje?

Ł.N.: - To samo, co we wszystkich ludziach. Oczywiście, możemy dyskutować o urodzie, ale to chyba rzecz jasna. Jednych fascynują stopy, dłonie, włosy, a jeszcze innych piersi.

A pan ma jakiś fetysz?

Ł.N.: - Jak chyba każdy lubię piękno. A już szczególnie, gdy emanuje ono z wnętrza. Być może to truizm, ale tak naprawdę jest. Jeżeli ktoś jest popaprany w środku, to nawet jeżeli jest piękny zewnętrznie, to po prostu coś w nim nie gra. To chodzi o tę jasność w sobie, o świecące się oczy.

A co oprócz błysku w oku jest dla pana ważne w związku?

Ł.N.: - Poczucie humoru! To element niezbędny. Jeżeli go zabraknie, to w pewnym momencie uderzamy o ścianę, której nie sposób rozbić żadnym młotem. A wtedy zaczyna się już tylko jedna wielka, permanentna, świszcząca nuda.

I naprawdę tylko to wystarczy, by pana zadowolić?

Ł.N.: - Nie można zapominać o dystansie do siebie i otaczającego świata. Ale to ściśle związane z poczuciem humoru. Bez tych rzeczy naprawdę ciężko razem funkcjonować. To samo dotyczy spraw zawodowych. Jeżeli ktoś nie ma dystansu do pracy, sukcesu, zarobków, osiągnięć, to jaki sens wiązać życie z kimś takim? Na dystansie zbudowane jest całe nasze życie. Im szybciej to zrozumiemy, tym dla nas lepiej.

To wszystko brzmi tak racjonalnie. A wydawało mi się, że jest pan romantykiem...

Ł.N.: - Bo niezaprzeczalnie jestem. Ale życie zmusiło mnie jednak również do bycia racjonalistą. Przestałem chodzić z głową w chmurach, gdy urodziło mi się dziecko. Pojawiła się odpowiedzialność i to nie tylko za swoje życie. Wtedy tak naprawdę skończyło się moje dzieciństwo. Wtedy dopiero stałem się dorosły.

Jerzy Pilch uważa na przykład, że życie składa się z kilku kobiet, kilku podróży, kilku pomysłów i kilku zdań. Co pan o tym sądzi?

Ł.N.: - Zgadzam się z panem Jerzym, którego zresztą niezwykle cenię. Rzeczywiście, nasze życie składa się z kilku zdań, które pamiętamy. Ale rozwinąłbym tę myśl. Dodałbym również, że ważne są też sentencje, o których marzymy. A są przecież takie złote myśli, które rzeczywiście mogą prowadzić nas przez życie.

Takie nasze drogowskazy?

Ł.N.: - Dokładnie. Każdy z nas je ma. Moim na pewno jest matka. Wspomnienie tej miłości jest dla mnie szczególne. Ale, niestety, doceniłem to dopiero po jej stracie. A wie pani jak to jest? Najpiękniej jest tam, gdzie nas nie ma. Tęsknimy za tym, czego już nigdy nie będzie. Życie to jedna wielka podróż. Ale i tak najwspanialsze w nim jest to, że cały czas jest w nas to marzenie, iż ta najpiękniejsza wyprawa jest jeszcze przed nami. 

Alicja Dopierała
17/18/2013

Świat & Ludzie
Dowiedz się więcej na temat: Łukasz Nowicki | związek | dzieci
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy