Śmierć Sama Riversa. Koledzy pożegnali go w sieci
Sam Rivers, basista zespołu Limp Bizkit zmarł w minioną sobotę 18 października. Informację o śmierci muzyka przekazali w soacial mediach jego koledzy z zespołu. Napisali wówczas, że tego dnia "stracili swojego brata".
Rivers zmagał się z chorobą wątroby i do samego końca próbował normalnie funkcjonować. Nie zdołał jednak pokonać problemów zdrowotnych. Odszedł w wieku 48 lat.
Fred Durst wspomina Riversa. Padły poruszające słowa
Fred Durst podjął temat zmarłego kolegi i w poruszających słowach wspomniał spędzone z nim chwile. Pogrążony w żałobie wokalista grupy opublikował w social mediach nagranie, na którym wrócił pamięcią do pierwszego spotkania z basistą, który od razu wydał mu się wyjątkowo utalentowany, a przy tym także autentyczny.
"Był niesamowity, wszystko inne przestawało istnieć, gdy grał" - mówił poruszony.
Jego umiejętność gry wyróżniała go spośród innych muzyków, którzy występowali w Jacksonville Beach, gdzie Durst grał z innym zespołem. Po tym, jak się zaprzyjaźnili i lepiej poznali, Rivers zaangażował się w tworzenie nowego zespołu. To on w głównej mierze odpowiadał za dobór pozostałych muzyków Limp Bizkit.
Poza pracą na scenie i idącym za sławą rozgłosem, Rivers cenił sobie prywatność. Uwielbiał koncertować, a jego występy podobały się publiczności. "Kiedy wchodził na scenę, stawał się bestią" - podkreślał Durst.
Na koniec wokalista zespołu przyznał, że wciąż przeżywa śmierć kolegi i cieszy się, widząc, jak wiele fanów boleje nad jego odejściem.
"Ogromna część mojej podróży była związana z Samem. Już za nim bardzo tęsknię. Wsparcie i miłość, które widziałem w Internecie, są przytłaczające. On naprawdę wywarł wpływ na świat, a jego muzyka i dar będą trwały wiecznie" - podsumował wokalista.