Naya Rivera wybrała się na przejażdżkę motorówką po kalifornijskim jeziorze Piru. Kilka godzin później pracownicy wypożyczalni zaniepokoili się, że aktorka nie wróciła na ląd o umówionej porze. Rozpoczęto poszukiwania, których finał okazał się tragiczny.Po paru godzinach odnaleziono zaginioną łódkę, a w niej 4-letniego chłopca. Gwiazdy "Glee" nie było na pokładzie. Z ujawnionego raportu biura lekarza medycyny sądowej wynikało, że Naya przed śmiercią wołała o pomoc.
Syn Rivery widział jej śmierć
Jej mały synek opowiedział babci, że po tym, jak aktorka wyciągnęła malca z wody, sama próbowała się wydostać, jednak potem zniknęła pod wodą.
Miała wystarczająco dużo energii, żeby uratować syna i pomóc mu wejść z powrotem na łódź, ale niewystarczająco, żeby uratować samą siebie - mówił wówczas szeryf Bill Ayub.
Były partner Rivery i ojciec Joseya twierdzi, że winę za jej śmierć ponoszą osoby, które dbają o bezpieczeństwo osób, które przebywają nad jeziorem. Ponoć łódź, którą wypożyczyła, nie była wyposażona w kluczowe elementy bezpieczeństwa.
Ojciec gwiazdy nie może sobie wybaczyć, że go nie posłuchała
Okazuje się, że gwiazda przed tragiczny wypadkiem skontaktowała się ze swoim ojcem, który odradził jej pływanie w jeziorze.
Widziałem, że wieje wiatr, a mój żołądek podchodził mi do gardła. Powtarzałem jej ciągle: Nie wychodź z łodzi! Nie wychodź z łodzi! Odpłynie, kiedy wejdziesz do wody! Miałem złe przeczucie, które mnie dobijało - wyznał w rozmowie z magazynem "People".
Ojciec Nayi wyznał, że nigdy nie pogodzi się z jej śmiercią. George Rivera każdego dnia za nią tęskni i nie wie, czy "kiedykolwiek będzie w stanie zamknąć tę sprawę".
Zobacz również:




***








