5 kwietnia zmarł Krzysztof Krawczyk. Kilka dni wcześniej został wypisany do domu ze szpitala, do którego trafił z powodu zakażenia koronawirusem. Zdążył jeszcze zamieścić na Facebooku wpis przepełniony nadzieją na wyzdrowienia, gdy jego stan gwałtownie się pogorszył i konieczna była ponowna hospitalizacja. Jak zapewnia wdowa, Ewa Krawczyk, bezpośrednią przyczyną śmierci artysty nie był Covid-19, lecz choroby współistniejące.
Krawczyk osierocił jedynego syna, z małżeństwa z Haliną Żytkowiak (sprawdź!). Schorowany 47-letni Junior znalazł się w ciężkiej sytuacji. Początki jego choroby sięgają 1988 roku, gdy w wypadku samochodowym spowodowanym przez ojca doznał poważnych obrażeń pnia mózgu. Od tamtej pory cierpi na padaczkę, co uniemożliwia mu podjęcie stałej pracy. Targany wyrzutami sumienia piosenkarz przez lata pomagał synowi, również finansowo, ale odkąd w relacje między nimi wtrąciła się Ewa Krawczyk, sprawy się skomplikowały.
Nawet podczas pogrzebu nie chciała dopuścić Juniora do trumny. Na tym tle doszło do przepychanki między żałobnikami, a dawnym przyjacielem artysty jeszcze z czasów Trubadurów, Marianem Lichtmanem. Jak wyznał potem:
Dostrzegłem gdzieś z tyłu Krzysia, syna piosenkarza. Można powiedzieć, że był bojkotowany, więc ja go popchnąłem naprzód i powiedziałem: „Idź do samej trumny, pożegnaj swojego tatę”. Tak zrobił, choć nieśmiało.
Lichtman postanowił roztoczyć opiekę nad Juniorem (sprawdź!). Na początek zaproponował mu wspólny występ z Trubadurami na Festiwalu Weselnych Przebojów Mrągowo 2021. Jak ujawnia w rozmowie z Pomponikiem, trzeba zapomnieć o trudnej przeszłości:
Te przepychanki już były, teraz czeka na nas muzyka. Trzeba zapomnieć o tym wszystkim i żyć przyszłością. Krzysztof, którego wspieram, jemu to się należy, bo jest bardzo zdolny. Junior, nie można go porównywać z seniorem, bo to będzie inne śpiewanie, ale naprawdę dostał te piękne geny od swojej mamy, Hanny Żytkowiak i swojego taty. Krzysztofa. Na pewno nikt mnie nie sprowokuje, bo ja myślę tylko o tym, co by tu fajnego zaproponować widzom i internautom.
Marian Lichtman wspomina złote czasy Trubadurów
Początki przyjaźń Lichtmana ze zmarłym Krzysztofem Krawczykiem sięgają lat 60. W 1963 roku we czterech ze Sławomirem Kowalewskim i Jerzym Krzemińskim założyli zespół Trubadurzy.
Jak wspomina Lichtman w rozmowie z Pomponikiem, to były piękne, choć trudne czasy:
My byliśmy rekordzistami w ogóle. Pobiliśmy rekord w Jeleniej Górze. W sobotę zagraliśmy 7 koncertów, w niedzielę 8 koncertów. To był rekord świata. Graliśmy od ósmej rano i nawet nie pamiętam, kiedy skończyliśmy. Wtedy było takie zapotrzebowanie z Krzysiem Krawczykiem. Złoty okres Trubadurów, byliśmy grupą roku, przez dwa lata. To był koniec lat 60. No a potem Krzysio zaczął robić swoją karierę, a my cały cas istniejemy, fajnie się poruszamy w każdej przestrzeni, a z Krzysiem cały czas mieliśmy kontakt. Zawsze nas wspierał. Na ważne koncerty zawsze przyjeżdżał. Śpiewa, grał, dawał z siebie wszystko.
Oczywiście, stawki koncertowe były wtedy zupełnie inne niż obecnie, gdy za zaśpiewanie trzech piosenek na koncercie sylwestrowym gwiazdy dostają po kilkadziesiąt, a nawet 100 tysięcy złotych. Jak ujawnia Lichtman:
To było czasy komuny, były stawki ministerialne, 500 złotych od koncertu, na te czasy to było dużo pieniędzy. Nie można porównywać, myśmy żyli wtedy nutami. Jeśli chodzi o sprawy fiskalne to było smutno, ale wspominamy to wspaniale. Było szaro, ale było też pięknie.



***
Więcej o newsów o gwiazdach, ekskluzywne materiały wideo, wywiady i kulisy najgorętszych imprez znajdziecie na naszym Instagramie
Klaudia Halejcio jako panna młoda wystąpi na Festiwalu Weselnycb PrzebojówKrzysztof Krawczyk Junior o dzieciństwie