NA ŻYWO: Często podróżuje pan między Poznaniem a Warszawą?
MIECZYSŁAW HRYNIEWICZ: Jestem takim człowiekiem, który łaknie życia i podróże pociągami mnie nie męczą. Zresztą ja wszędzie przemieszczam się komunikacją miejską. Mam nawet taką wizytówkę – Mieczysław Hryniewicz w podróży. Jeżdżę sobie z malutką teczuszką i woreczkiem, i zastanawiam się jeszcze nad plecaczkiem.
Ale na razie to mi wystarcza. W stolicy ma pan swoje lokum?
- Bardzo lubię to mieszkanie warszawskie, mam w nim swoją pościel, ubrania. Warszawę kocham, choć na co dzień mieszkam z żoną w Poznaniu. Ale wszystko co piękne, spotkało mnie w stolicy. Byłbym wielkim niewdzięcznikiem, gdybym źle o niej mówił. A w Poznaniu robiłem maturę, mam przyjaciół, dziecko i wnuki.
Kto rządzi w pana domu?
- Jeszcze mi życie miłe i jest między mną a żoną dużo porozumienia. Nie ukrywam, że oboje jesteśmy zgodnym i dobranym małżeństwem i te nasze wspólne 20 lat nam się udało, to jest ogromny dar.
Jak podtrzymuje pan to uczucie, żeby nie zgasło?
- Przez tyle lat wykształcają się pewne rytuały, nudy nie ma. Kupuję żonie kwiaty, podaję kawę, powiem jakieś słowo, które potrafi rozbawić. Wtedy życie jest łatwe, piękne i przyjemne. Nam się udało i zawsze mówię: „Carpe diem – chwilo trwaj, bo jesteś piękna” i każdemu tego życzę. A ponieważ szczęście jest zaraźliwe, to gdzie tylko mogę, posyłam tego wirusa szczęścia.
Dlaczego ślub brali państwo 29 lutego?
- Żartuję, że wynika to z mojego skąpstwa, żeby tylko raz na cztery lata z okazji rocznicy kwiaty kupować. A poważnie, oczywiście było to zamierzone i był to mój pomysł, a Ewa się zgodziła.
Z żoną znacie się chyba dłużej niż 20 lat?
- Małżeństwem zostaliśmy w 2000 r., ale poznaliśmy się dużo wcześniej. Poznałem Ewę, gdy jeszcze miała męża, który zmarł. Żona jest zdolną malarką, scenografką, szkoda, że w tej chwili w teatrze jest już inne pokolenie. Zajmuje się też z dużym sukcesem projektowaniem i aranżacją wnętrz, to bliskie przecież scenografii. Żona potrafi też usiąść do pianina i coś zagrać. Umie gotować i odezwać się w paru językach.
Lubi pan bawić się z wnukami?
- To są bardzo przyjemne chwile, kiedy przychodzą do nas na obiad czy kolację. Zawsze jest wielka radość. One są już w takim wieku, w którym się rozmawia i dyskutuje. Dowiaduję się o życiu w szkole. Wnuki mają już 9 i 15 lat. Świetnie, że są, bo ja chciałem się skazać na bezdzietność.
Ma pan syna z pierwszego małżeństwa. Utrzymujecie kontakt?
- Nie, ale to jest jego wybór, bo ja wszystko robiłem, żeby ten kontakt był. Jest teraz dorosłym człowiekiem, w wieku córki mojej żony, i wie, co robi. Każdy ma prawo wyboru, a ja nie cierpię z tego powodu. Nie mam zakratowanych wejść, ani rottweilerów broniących mnie przed kimkolwiek.
Zobacz również:


Rozmawiała:Lena Jaret








