Był wieczór 10 sierpnia 1990 roku, gdy trzej nastolatkowie jadący na rowerach z powsińskiego Parku Kultury na Ursynów znaleźli w Lesie Kabackim zmasakrowane zwłoki. Wezwani na miejsce policjanci z Komendy Rejonowej na Mokotowie stwierdzili, że należą one do około czterdziestoletniego mężczyzny, który szesnaście godzin wcześniej zginął od kilkudziesięciu... nacięć ostrym narzędziem.
Był cięty, dźgany i krojony!
Lekarz badający ciało napisał w raporcie, że denatowi zadano ciosy trzema różnymi narzędziami: dłutem, nożem i siekierą lub tasakiem. Ofiara leżała praktycznie skąpana we krwi, której jednak nie było wokół, co świadczyło o tym, że mordu dokonano w innym miejscu, a zwłoki zostały przeniesione i porzucone w lesie.
Ofiara była cięta, dźgana i krojona. Bezpośrednią przyczyną śmierci było skrwawienie się do klatki piersiowej po odniesieniu wielokrotnych ran kłutych i ciętych
Dopiero kilka dni później ustalono tożsamość zamordowanego mężczyzny, którego początkowo uznano za bezdomnego włóczęgę. Okazało się, że ofiarą bestialskiej zbrodni jest aktor-amator Leszek Kowalewski.
Nazywali go Missisipi...
Leszek Kowalewski parał się aktorstwem, jak sam mówił, od przypadku do przypadku. Przed kamerą zadebiutował w 1970 roku rolą donosiciela-poety w "Rejsie" Marka Piwowskiego. To właśnie on wypowiedział w kultowym filmie słynne zdanie, że "w damskiej ubikacji napisane jest: głupi kaowiec".
Na castingu brawurowo zaśpiewał piosenkę "Missisipi" Paula Robesona, więc wszyscy nazywali go później Missisipi. Był... maskotką całej ekipy. W przerwach między ujęciami chodził po parostatku "F. Dzierżyński" z pomiętym kajetem, w którym zapisywał swoje wiersze.
Był bardzo lubianą postacią, wyróżniającą się, rozumiejącą, co to jest aktorstwo. Ja nie mówię, że umiał grać, ale umiał się zachować tak jak trzeba, kiedy mu powiedzieli, co ma zrobić

Honoraria przepijał w "Miodku"
Leszek Kowalewski przez całe swoje dorosłe życie był na rencie (w dzieciństwie przeszedł zapalenie opon mózgowych), a do niewielkiego zasiłku dorabiał, pracując w warsztacie czapkarskim i jako konserwator stacji telefonicznych. Najwięcej czasu spędzał w przydomowej komórce, w której miał własny warsztat rzeźbiarski oraz w barze "Miodek" przy ulicy Pięknej, gdzie przepijał wszystkie zarobione pieniądze.
Po debiucie w "Rejsie" Leszek Kowalewski pokochał granie w filmach i przyjmował każdą, najmniejszą nawet rolę. To on wcielił się m.in. w kurdupla w "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz", BHP-owca w "Trzeba zabić tę miłość", młodzieńca w "Sanatorium pod Klepsydrą" i klienta u fryzjera w "Przepraszam, czy tu biją?". Latem 1990 roku przygotowywał się do kolejnej roli...
To dlatego zapuszczał brodę
Libacja z kochankiem kochanki
Na początku sierpnia 1990 roku Leszek Kowalewski praktycznie bez przerwy był na rauszu. Tak przynajmniej wynika z zeznań bufetowej z "Miodka", do których parę lat temu dotarła Violetta Krasnowska-Sałustowicz z "Newsweeka".
Kilka dni przed śmiercią Leszek dostał ostatnią rentę i po wypiciu w ulubionej knajpie butelki wina i kilku kieliszków wódki poszedł do znajomego, z którego żoną Małgorzatą od czasu do czasu sypiał.
Tym razem miał pecha, bo zastał kochankę w ramionach innego mężczyzny, niejakiego Remka, co nie przeszkadzało mu wypić w jego towarzystwie kolejnych kilku szklaneczek wina. Panowie podobno ostro się pokłócili. Koniec końców Remek wyrzucił Leszka z mieszkania Małgorzaty.
Dopiero kilkanaście dni później okazało się, że był ostatnią osobą, która widziała aktora-amatora żywego. Niestety, ani on, ani jego kochanka nie pamiętali, co wydarzyło się późnym popołudniem 9 sierpnia 1990 roku w mieszkaniu Małgorzaty i jej męża.
Pytania bez odpowiedzi
Dokąd poszedł Kowalewski po wyjściu z libacji? Z kim jeszcze spotkał się tamtego wieczoru? Kto i gdzie go zakatował, a później wyrzucił jego zakrwawione ciało w Lesie Kabackim? Prokuratorowi prowadzącemu dochodzenie w tej sprawie nie udało się znaleźć odpowiedzi na żadne z powyższych pytań, więc dziesięć miesięcy po znalezieniu zwłok Kowalewskiego zdecydował o umorzeniu śledztwa.
Wiadomo z całą pewnością, że 43-letni Leszek Kowalewski miał w chwili śmierci dwa i pół promila alkoholu we krwi, że bronił się przed napastnikiem, że walczył... Udało się ustalić, że jednym z narzędzi zbrodni było dłuto rzeźbiarskie należące do denata, wykluczono jednak, że do zabójstwa doszło w pracowni Leszka.
Akta sprawy trafiły do tzw. Archiwum X i do dziś znajdują się w piwnicach specjalnego wydziału kryminalnego policji wśród setek akt dotyczących nigdy nierozwiązanych morderstw. Na ich ponowne otwarcie nie ma raczej szans, bo wszyscy "bohaterowie" wydarzeń z sierpnia 1990 roku, którzy byli na liście podejrzanych - a więc Remek oraz Małgorzata i jej mąż - już nie żyją. Nic nie wskazuje na to, by okoliczności brutalnego mordu na poecie z "Rejsu" zostały kiedykolwiek wyjaśnione...
Zobacz również:

***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:








