Niewiele jest kobiet tak uprzejmych jak ona. Piękna, elegancka. Ma w sobie spokój i wewnętrzną siłę. Przykuwa uwagę. Zaraża optymizmem i energią. - Nie, nie wypiłam eliksiru młodości - śmieje się Laura Łącz. - Wypiłam eliksir aktywności i zapału do pracy, która pozwala zapomnieć o prywatnych kłopotach. Uważam, że wszelka praca jest jedynym sprawdzonym przeze mnie antidotum na zmartwienia i trudy życia. Nie zwalniam tempa, wręcz przeciwnie. Z wiekiem różnorodnych zajęć mam coraz więcej - wyznaje Laura Łącz.
Talent ma w genach. - Dziadkowie, zarówno ze strony mamy jak i taty, mieli zdolności muzyczne. Dziadek Łącz pięknie grał na skrzypcach. Ale aktorką zostałam "po mamie i tacie" - śmieje się pani Laura. - Choć ojciec aktorem został trochę przez przypadek. Tuż po wyzwoleniu, w kamienicy rodziców ojca w Rzeszowie, zamieszkali aktorzy Stefania Błońska i Józef Konrad. Założyli zespół. Chcieli wystawić "Lekkomyślną siostrę". Nie mieli odtwórcy Janka Topolskiego. Rolę przeczytał Makuś, jak nazywano ojca. Podobno dobrze.
Po tym debiucie wkrótce wyjechał na Ziemie Odzyskane i pracował w jeleniogórskim teatrze. Zdał do warszawskiej PWST, którą ukończył w 1951 roku. Ówczesny rektor szkoły teatralnej Leon Schiller, będący jednocześnie dyrektorem Teatru Polskiego w Warszawie zaprosił do współpracy najzdolniejszych studentów, właśnie Mariana Łącza i Halinę Dunajską, którzy z tą sceną związali zawodowe życie aż do emerytury.
Tata przez kilka lat łączył teatr ze sportem - wspomina Laura Łącz. - Był jednym z największych talentów w polskim futbolu. Pisano o nim, że "miał prawą nogę, lewą nogę, główkę i kiw". Gdy występował w Teatrze Polskim rozgrywał mecze w Polonii Warszawa. W tym czasie Polonia zdobyła tytuł Mistrza Polski i Puchar Polski. Ojciec kilka razy reprezentował kraj. W sumie rozegrał około 300 meczów. Aż przyszła chwila, w której musiał dokonać wyboru. Po południu grał mecz. Przed stadionem miała czekać taksówka. Nie czekała. Spóźnił się do teatru 20 minut. Po spektaklu dyrektor wezwał go do siebie. - Makuś, piłka czy teatr? I to był jego ostatni mecz.
W Halinie Dunajskiej Marian Łącz, zakochał się już w szkole teatralnej. Miała w sobie coś z księżniczki. Nie do zdobycia. Nie poddawał się. Użył podstępu - mówi Laura. Zaprosił ją i jej koleżankę na mecz. Kiedy zobaczyła, jak strzela gole, a kibice noszą go na rękach - zakochała się. Znajomi i przyjaciele nie wierzyli w trwałość ich związku, tymczasem przeżyli razem ponad 30 lat, aż do śmierci pana Mariana w 1984 roku.
- Byli jak ogień i woda - wspomina pani Laura. - Tata zawsze promienny, wesoły, mama poważna, zasadnicza. On dusza towarzystwa, z ogromnym poczuciem humoru, ona - domatorka. Wcześnie kładła się spać, tata - przeciwnie. Rano budził się jak skowronek, a mama z migreną.

Pani Halina zaraziła męża pasją kolekcjonowania antyków. Kupowała uszkodzoną porcelanę, meble, a pan Marian przywracał im dawny blask. - Miał w piwnicy naszego domu mały warsztacik. Zabawne było to, że mama, osoba niezwykle praktyczna, wszystkie puchary, jakie zdobył ojciec, przerobiła na lampy - śmieje się Laura.
Marian Łącz zmarł nagle na atak serca, 2 sierpnia 1984 roku. Miał zaledwie 63 lata. - Mama po śmierci ojca nie była zainteresowana zamążpójściem, chociaż kandydatów do zamieszkania z nią w pięknej willi na Saskiej Kępie nie brakowało. Koleżanki wciąż ją z kimś swatały. Do śmierci (Halina Dunajska odeszła 3 maja 2015 roku - przyp. red.) była niezwykle piękną kobietą - wspomina pani Laura.
- Z perspektywy czasu myślę, że wszystkiego, co najbardziej wartościowe i ponadczasowo mądre w moim życiu, nauczyła mnie mama. Dbała też o moje wszechstronne wykształcenie. Już w dzieciństwie miałam prywatne lekcje angielskiego i francuskiego. Chodziłam na lekcje tańca, gry na pianinie, pływania, itp, co było wówczas rzadkością. Dla mnie też wykształcenie mojego syna było priorytetem. Fantastycznie zdał maturę. W tym roku skończył prawo.
- Nigdy nie chwalę się żadnymi osiągnięciami mojego syna, przeciwnie - przeważnie na niego narzekam - ale to bardzo zdolny młody człowiek. Nie chciał być aktorem, a ma po ojcu tak piękny mocny głos... - zamyśla się. - Zresztą sama mu odradzałam. W dobie hejtu, cieszę się, że ominęło go wiele przykrości.
O związku Laury Łącz i Krzysztofa Chamca krążyły legendy. Poznali się w teatrze w 1981 roku. Ona miała 22 lata i grała Roksanę w sztuce Rostanda "Cyrano de Bergerac", a 48-letni Chamiec zakochanego w niej Cyrana. Był wtedy u szczytu popularności.
- Zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Krzysztof uosabiał wszystkie te cechy, których szukałam w mężczyźnie. Przystojny, pewny siebie, inteligentny. Macho. Silny psychicznie i fizycznie. Nieujarzmiony, skomplikowany. Ani przez moment nie myślałam o dzielącej nas różnicy wieku - mówi Laura.
Pobrali się w 1985 r. Dokładnie w dniu 60. urodzin aktora, 2 lutego 1990 r. urodził się Andrzej. Wszystko było świetnie do sierpnia 2001 roku. Choroba pojawiła się niespodziewanie. - Gdy padła diagnoza - nieoperacyjny rak płuc, wiedział, co to oznacza, na to samo zmarli jego bracia i ojciec. Odszedł 11 października. Byłam kompletnie załamana. Nasz syn miał 11 lat.
Czy dziś w jej życiu jest miejsce na miłość? - Przez te lata był jeden mężczyzna, który mnie zainteresował, ale nie planowaliśmy małżeństwa. Nie szukam nikogo do pary. Lubię spokój, samotność. Dbam o dom i ogród. Jane Fonda, która zawsze mówiła, że lubi mężczyzn i seks oświadczyła niedawno, że "sklepik zamknięty". I u mnie od pewnego czasu sklepik jest zamknięty - śmieje się Laura.

***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:








