Reklama
Reklama

Kłopotliwy testament Wojciecha Młynarskiego

Wojciech Młynarski (+75 l.) odszedł 15 marca po długiej chorobie. W testamencie poeta wszystko zapisał trójce swoich dzieci: Agacie, Paulinie i Janowi. Niestety, dla polskiego prawa taki podział schedy wcale nie jest oczywisty.

Dwa miesiące po śmierci Wojciecha Młynarskiego trójka jego dzieci wciąż nie może przyzwyczaić się, że nie ma go z nimi. - Mnie najbardziej brakuje jego rad. Rozmów z nim - mówi Agata Młynarska. - Bardzo dużo podróżuję i łapię się na tym, że biorę telefon, żeby sprawdzić, czy nie ma jakichś wiadomości z Polski, co z tatą. I to jest takie dziwne uczucie, kiedy sobie uświadamiam (...) że już nie muszę sprawdzać telefonu - dodaje Paulina. - Najbardziej brakuje mi możliwości zrobienia z tatą czegoś na poziomie profesjonalnym - twierdzi najmłodszy z rodzeństwa, Jan Młynarski, w rozmowie z "Newsweekiem".

Reklama

We wcześniejszym wywiadzie dla "Zwierciadła" powiedział: - To, o czym pisał, było w opozycji do tego, jaki był na co dzień. Ojciec się wprowadzał, wyprowadzał, jako dziecko trochę się go bałem. Nie mieliśmy więzi. Mój ojciec nie wiedział, jak być rodzicem.

Wojciech Młynarski chorował od dawna. Pod koniec 2015 roku trafił do szpitala. Udało się go uratować, ale od tego czasu dla najbliższych było jasne, że powoli gaśnie. Opiekowali się nim wspólnie, co, jak przyznają, bardzo ich zbliżyło, bo wcześniej chodzili własnymi drogami.

Fundacja

Agata, najstarsza z rodzeństwa Młynarskich, mieszkała w podwarszawskim Zalesiu (kilka lat temu wróciła do stolicy). Paulina była albo w Kościelisku, albo w podróży, zaś Jan w trasie koncertowej lub w studiu. Wojciech Młynarski był jeszcze na tyle świadomy, że wspólnie z dziećmi uzgodnił sposób pieczy nad jego literacką spuścizną. To dlatego kilka miesięcy temu rodzeństwo Młynarskich powołało do życia fundację.

Wiele lat wcześniej uczyniła to córka i jedyna spadkobierczyni Agnieszki Osieckiej, Agata Passent, więc postanowili pójść jej śladem. W planach mają powołanie nagrody imienia taty, wydawnictwa. Wojciech Młynarski, kiedy był jeszcze świadomy, rozdysponował majątek pomiędzy trójkę swych dzieci. Chciał jak najlepiej. Może, by choć w części zrekompensować im niełatwe dzieciństwo, do którego, niestety, w dużej części się przyczynił.

Paulinie, której wiodło się najgorzej - była czterokrotnie zamężna, długo nie miała stałej pracy, sama wychowywała dorosłą dziś córkę Alicję - zapisał rodzinny dom w Kościelisku, w którym i tak mieszkała od lat (jego wartość wynosi ok. 1,2 mln złotych, od pewnego czasu jest wystawiony na sprzedaż).

Całej trójce warte około 800 tys. mieszkanie przy ul. Lwowskiej w centrum Warszawy oraz około 300 tys. oszczędności zgromadzonych na kontach. Do tego dochodzą tantiemy - według informacji "Super Expressu" - około 30 tys. miesięcznie. Wszystko to spisał w testamencie, zaznaczając, że warunkiem udziału w spadku jest obowiązek opiekowania się nim aż do śmierci. Tak właśnie się stało.

Ale, jak się okazuje, taki podział schedy wcale nie jest oczywisty! Marek Domagalski, publicysta prawny "Rzeczpospolitej", zauważa, że "Kodeks cywilny" stanowi, iż spadkodawca decyduje wprawdzie o udziale poszczególnych spadkobierców w masie spadkowej, ale już nie o jego konkretnych składnikach - jak mamy do czynienia w tym przypadku.

Wadliwy testament

"Sąd może uznać - pisze Domagalski - że młodsza córka, która otrzymała ok. 1/2 spadku, odziedziczyła 1/2 spadku w ogóle, a pozostałe dzieci po 1/4. To by oznaczało, że młodsza córka nie została właścicielką domu (jak może chciał ojciec), ale ma w nim udział 1/2. Dopiero podział spadku zadecyduje, komu on przypadnie".

Wygląda na to, że lepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby Wojciech Młynarski w ogóle nie sporządził testamentu. Wtedy cały pozostawiony majątek zostałby podzielony na trzy równe części w oparciu o przepisy "Kodeksu cywilnego". W przypadku, kiedy spadkobiercy są zgodni, akt poświadczenia dziedziczenia może sporządzić notariusz (bez konieczności postępowania przed sądem).

Wojciech Młynarski był rozwiedziony, zgodnie z prawem byli małżonkowie (w tym przypadku matka rodzeństwa Adrianna Godlewska oraz jego druga żona) są wykluczeni z dziedziczenia. Rodzeństwo zgodnie przyznaje, że ojciec, choć surowy i narcystyczny (jak większość artystów!), wspierał ich pasje i projekty, gdy trzeba - pomagał finansowo. Starał się zrozumieć wybory i nigdy nie oceniał, za co są mu wdzięczni. Zaprzyjaźnił się z wnukami, interesował się nimi. Być może, gdyby żył dłużej i był zdrowy, relacje rodzinne mogłyby być bliższe. Teraz od Agaty, Pauliny i Jana zależy, czy pamięć o ich tacie będzie nadal żywa.

***

Zobacz więcej materiałów o gwiazdach:

Życie na gorąco
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy