Reklama
Reklama

Kazimiera Utrata: Niezapomniana ciocia Stasia

Kazimiera Utrata (†86 l.) była uwielbiana przez widzów serialu "Klan". O jej życiu prywatnym wiadomo było niewiele. Aktorka niechętnie mówiła o rodzinnej tragedii, która całkowicie odmieniła jej życie...

Cieszyła się na rolę w przygotowanym z okazji obchodów 100-lecia odzyskania niepodległości widowisku "Wolność we krwi". 

Nie zdążyła w nim zagrać, zmarła trzy dni przed premierą, 12 sierpnia br., w wieku 86 lat.

Wyglądała na młodszą. Zawsze uśmiechnięta, choć nie miała łatwego życia.

Cieniem na jej dzieciństwie położyła się wojna. Okupację spędziła w Warszawie i Cieciszewie koło Konstancina, gdzie dziadkowie mieli dom.

Kopiec w ogrodzie przerobiono na bunkier. Gdy był nalot, wszyscy się tam chowali, a ciotki opowiadały dzieciom mrożące krew w żyłach historie o Niemcach. 

Reklama

Mało brakowało, by doszło do tragedii. Pewnego dnia wpadł do nich niemiecki żandarm i zobaczył radio. Groziła za to śmierć.

"Na szczęście on tylko powyrywał bagnetem kable i darował życie naszej rodzinie" – wspominała aktorka.

Wszyscy obawiali się śmierci, co musiało się odbić na psychice wrażliwej dziewczynki.

"Kiedyś bawiłyśmy się z siostrą w damy. Na szyi zawiesiłyśmy łańcuszki od torebki, które miały udawać korale. Nagle coś zsunęło mi się po krzyżu, zaczęłam krzyczeć, przybiegł tato, a ja wydusiłam, że mam liszkę na plecach" – opowiadała.

Jeszcze długo towarzyszyło jej wrażenie, że coś obślizgłego pełza po jej ciele. Rok brała lekarstwa na uspokojenie.

"Myślę, że przeżycia wojenne wywołały u mnie poważną chorobę nerwową" – mówiła. 

Gdy podrosła, postanowiła zostać aktorką. Przed egzaminami poszła do tzw. przychodni teatralnej, by sprawdzić, czy ma predyspozycje.

"Stanęłam taka nabuzowana patriotyzmem i powiedziałam 'Redutę Ordona'" – mówiła.

Jeden z członków komisji podciął jej skrzydła: „Ja bym pani nie radził zdawać”. 

Te słowa ją zabolały. Nie pomogło, że inny profesor wyskoczył za nią na korytarz i przekonywał, że ma talent. Wybrała rusycystykę, lubiła się uczyć języków.

Szło jej tak dobrze, że miała szansę na karierę naukową, ale ciągnęło ją na scenę. Zaczęła występować w Studenckim Teatrze Satyryków. Z powodzeniem  – w 1964 roku na festiwalu w Opolu dostała Grand Prix za „Okularników” Agnieszki Osieckiej, koleżanki z STS-u. 

Tam też poznała męża, kompozytora Marka Lusztiga. 

"Ziuta była ostra" – tak zapamiętała ją aktorka Anna Prucnal.

 Dawni STS-owcy do dziś wspominają zabawy do białego rana, podczas których bigos i wódkę z czajnika serwowali Ziuta i Marek.

Egzamin aktorski zdała eksternistycznie. Musiała jeszcze zdobyć etat w teatrze.

"Chyba mam nad sobą jakiegoś anioła, bo wszystko potoczyło się jak marzenie"– opowiadała.

Przyjęto ją na próbę do Teatru Polskiego, grała w spektaklu „Wódko, wódeczko”.

"Zaprosiłam dyrektora, by zobaczył, jak sobie radzę. Tak się szczęśliwie złożyło, że w tym dniu przyszła do teatru jakaś instytucja antyalkoholowa. Zostałam przez nich obdarowana pokaźnym bukietem kwiatów, dostałam gratulacje. W tej sytuacji dyrektor uznał, że się nadaję" – wspominała.

Rodzinny dramat na zawsze odmienił jej życie

Grała w teatrze, w filmie. Miała 40 lat, gdy spotkała ją tragedia. Mąż zginął w wypadku samochodowym w Szwecji, gdzie dorabiał do skromnej pensji artysty. 

"Wtedy zrezygnowałam z estrady. Nasza córka Kasia miała 13 lat, nie chciałam, by była bez mamy" – wyznała. 

By związać koniec z końcem, jeździła do pracy za granicę. Kilkanaście lat później w jej ślady poszła dorosła już córka. 

"Mamo, przyślij mi metrykę, wychodzę za mąż" – napisała niespodziewanie.

Została w Szwecji na zawsze. Na prośbę zięcia zaśpiewała podczas ich ślubu „Czarną Madonnę”. 

"Ściskało mi gardło, głos drżał. Ilekroć słyszę tę pieśń, płaczę jak bóbr. I krzyczę na siebie: „Jaką ty jesteś aktorką, skoro nie nad tym nie panujesz?” – wspominała.

Po latach przypomniała się widzom postacią cioci Stasi, repatriantki z Kazachstanu.

"Ja, taka bieda, zaproszona na polską Wigilię. Bez słowa miałam pokazać ból osoby, która wreszcie wróciła do kraju ze zsyłki" – opowiadała. 

Gdy skończyło się ujęcie, nastała cisza, a potem cała ekipa zaczęła bić brawo. Po emisji odcinka koledzy, którzy przeszli gehennę na Wschodzie, gratulowali jej, że świetnie zagrała. 

To miał być epizod, ale scenarzyści rozbudowali rolę, bo widzowie od razu pokochali Stasię. Za jej ciepło, życzliwość i powtarzane ze wschodnim zaśpiewem w prawie w każdym odcinku: „Bożesz ty mój”. 

Będą o niej pamiętać.

***

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Kazimiera Utrata
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy