"O tym, że umrze, wiadomo było już pięć lat przed jego śmiercią. To był rak... Jonasz bronił się przed tą nieuchronną śmiercią bardzo dzielnie, różne podlece pyszczyły, że zachlewa się z rozpaczy. A im bliżej było tej śmierci, Jonasz intensywnie, coraz intensywniej żył" - wspominał Koftę na kartach "Atlasu Towarzyskiego" dziennikarz Janusz Atlas, który przyjaźnił się z poetą.
Jonasz Kofta (posłuchaj!) był przekonany, że rak - choć wydawało się, że udało się go pokonać - wcześniej czy później go zabije.
"Żył w strachu przed powrotem nowotworu nawet wtedy, gdy lekarze zapewniali go, że jest to raczej niemożliwe. Opowiadał znajomym, że znowu jest chory" - twierdzi Piotr Derlatka, autor wydanej kilka lat temu biografii Jonasza "Jego portret".
Jonasz Kofta: Po raz pierwszy upił się do nieprzytomności, będąc jeszcze licealistą!
O autorze słów do nieśmiertelnych hitów "Jej portret", "Wakacje z blondynką" czy "Pamiętajcie o ogrodach" mówiono, że jest jednym z "trójcy wieszczów polskiej piosenki" (obok Agnieszki Osieckiej i Wojciecha Młynarskiego). Jeremi Przybora twierdził, że dzięki takim autorom jak Kofta powojenna Polska stała się "imperium piosenki na najwyższym poziomie".
Jonasz Kofta przyszedł na świat jako Janusz Kaftal. Jego rodzice - warszawski Żyd Mieczysław Kaftal i pół Ukrainka, pół Niemka Maria Jaremczuk - w 1939 roku uciekli z zaatakowanej przez Niemcy Polski na Kresy. Nazwisko z Kaftal na Kofta zmielili wkrótce po narodzinach syna. Imię poeta wybrał sobie sam, gdy był już dorosły - nowe było jednak tylko jego pseudonimem artystycznym, bo w oficjalnych dokumentach do końca życia figurował jako Janusz. Rodzina Koftów do Polski wróciła dopiero po wojnie, a wkrótce potem się rozpadła. Jonasz zamieszkał z ojcem, jego brat pojechał z matką do Berlina.
To, że ma talent literacki, Jonasz Kofta odkrył podczas studiów na wydziale malarstwa stołecznej Akademii Sztuk Pięknych, gdy razem z Adamem Kreczmarem i Janem Pietrzakiem stworzył w 1962 roku scenę piosenki Centralnego Klubu Studentów Warszawy "Hybrydy". Był już wtedy, choć miał zaledwie 20 lat, uzależniony od alkoholu.
Jonasz chodził jeszcze do liceum plastycznego w Poznaniu, gdy po raz pierwszy upił się do nieprzytomności na obozie plenerowym w Orłowie. Cudem uniknął wyrzucenia ze szkoły. Marzył, by jak najszybciej rozpocząć samodzielne życie. Kiedy w końcu przyjechał na studia do Warszawy, zaczął - to jego słowa - rozwijać skrzydła. Niestety, miał poważny problem z alkoholem.
Jaga - dziewczyna, którą Jonasz poślubił w 1973 roku, gdy była w piątym miesiącu ciąży - przekonała go, by wszył sobie esperal. Wytrwał w trzeźwości tylko siedem lat. Wrócił do ostrego picia w 1981 roku.

Jonasz Kofta: Zakrztusił się kawałkiem mięsa...
W 1982 roku Jonasz odkrył, że ma za uchem niewielki guzek. Lekarz, do którego się zgłosił, zdiagnozował u niego raka ślinianek. Kofta poddał się operacji, przeszedł radioterapię i... pokonał raka. Mimo to nie przestał myśleć o śmierci. Zapominał o niej tylko, kiedy pił, więc pił na okrągło. Alkohol, na szczęście, nie przeszkadzał mu w pisaniu.
Przyjaciele martwili się o Jonasza, jego żona drżała ze strachu o niego, gdy na całe dnie znikał z domu.
"Obecność Jonasza nieznośnie zaczynała nas, jego znajomych, krępować. Wszyscy wokół udawali, że nic nadzwyczajnego się nie dzieje, a tak naprawdę i my, i on wiedzieliśmy, że poeta umiera" - wspominał Janusz Atlas w "Atlasie Towarzyskim".
4 lutego 1988 roku Jonasz Kofta umówił się w warszawskim SPATiF-ie na wywiad ze znajomą dziennikarką. Na spotkanie z Martą Sztokfisz przyszedł w stanie lekkiego upojenia...
"Zamówił golonkę i mięso utknęło mu w spalonym kobaltem gardle. Stracił przytomność, zrobiła się afera, a pogotowie przyjechało dopiero po trzech kwadransach" - napisał Atlas w swojej książce.
Znajomi Jonasza byli przekonani, że udaje. Przestraszona Marta Sztokfisz pośpiesznie opuściła SPATiF... Kofta przez parę minut leżał nieprzytomny pod stołem i dopiero gdy zsiniał, ktoś zaczął go reanimować.
Jonasz Kofta: Gdyby pomoc przyszła w porę, być może przeżyłby!
"Ratujący aplikowali mu masaż serca, myśląc, że to zawał" - stwierdził na kartach "Gwiazdozbioru estrady polskiej" Witold Filler, który przez wiele lat - jako dyrektor Teatru Syrena - współpracował z Koftą.
"Gdyby wyjęli to, co wpadło do przełyku, może by przeżył" - powiedziała Jaga Kofta autorowi biografii męża, dodając, że szybka pomoc z pewnością uratowałaby życie Jonaszowi.
Gdy w końcu Kofta trafił do szpitala, było już za późno, by uratować mu życie. Lekarze stwierdzili, że ma uszkodzony pień mózgu i nawet gdyby się obudził, skazany byłby na wegetację.
Jonasz Kofta spędził w stołecznym szpitalu na Banacha ponad dwa miesiące. Nie odzyskał przytomności. Zmarł 19 kwietnia 1988 roku. Miał zaledwie 45 lat.
Syn poety, Piotr Kofta, wyznał na kartach książki "Jego portret. Opowieść o Jonaszu Kofcie", że jego ojciec... chciał umrzeć.
"On szukał śmierci, a sam nie potrafił rozwiązać tej sprawy. Boję się, że nawet gdyby go odratowali, zrobiłby później coś podobnego" - stwierdził w rozmowie z Piotrem Derlatką.
Zobacz też:
Tragiczne losy Jonasza Kofty. Nieszczęśliwy wypadek przekreślił wszystko









