Do wstrząsających wydarzeń doszło 11 listopada podczas Marszu Niepodległości, który odbył się w Warszawie. Kilku uczestników zaatakowało policjantów, a następnie rzucali racami i petardami w okna i balkony budynków.
W pewnym momencie w jednym z mieszkań z tego powodu wybuchł pożar. Uczestnicy marszu starali się rzucać race tam, gdzie widzieli tęczowe flagi lub plakaty wspierające strajk kobiet.
O mały włos nie doszło do tragedii u Hanny Lis, która była świadkiem dantejskich scen. Dziennikarka mieszka nieopodal kamienicy, w której doszło do pożaru.
Do późnych godzin nocnych gwiazda słyszała odpalane race i przerażające krzyki. Zdenerwowana i jednocześnie roztrzęsiona Hanna postanowiła opowiedzieć o tych wstrząsających wydarzeniach na Instagramie.

"Ci cholerni patrioci, przechodząc z racami, jak zwykle obok mojego domu, podpalili jedno z mieszkań. Do pierdla z nimi wszystkimi. Zdelegalizować ten cholerny marsz nienawiści. Cztery zastępy straży pożarnej pod moim domem, a ci idioci dalej napieprz*** racami" - mówiła Hanna Lis na InstaStroy.
Okazuje się, że podpalone mieszkanie to pracowania znawcy twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza, Stefana Okołowicza, który jest współfundatorem Instytutu Witkacego.
Znajdowały się tam bezcenne zdjęcia i reprodukcje. Na szczęście prócz uszkodzonych okien i podłogi nie spłonęły żadne dzieła sztuki.


***Zobacz więcej materiałów wideo:








