Reklama
Reklama

Glinka: "Szybko wybucham"

Katarzyna Glinka (31 l.) znana z serialu "Barwy szczęścia" oraz show "Gwiazdy tańczą na lodzie" przyznaje, że popularność odkąd wzięła udział w produkcjach rozrywkowych zaczęła jej poważnie ciążyć. Stała się wybuchowa. Jak sobie z tym radzi, jaka jest prywatnie, co sądzi o polskim show-biznesie?

Kasiu, poznałaś już "słodko - gorzki" smak sławy?

Zdecydowanie więcej w nim miodu niż dziegciu! (śmiech). O ile Warszawa pozwala ludziom "opatrzeć" się z tzw. popularnymi twarzami, o tyle już poza jej granicami, dostaję wyraźne dowody rozpoznawalności i sympatii. Wciąż jednak zaskakuje mnie to, jak bardzo w ostatnim czasie zmienia się moje życie. Serial "Barwy szczęścia", telewizyjny show "Gwiazdy tańczą na lodzie" otwarły mi drzwi do popularności. Ale otwarły mi też oczy i dziś już wiem, że nie powinno dziwić, iż pobyt z przyjaciółmi w sytuacji całkiem prywatnej staje się pretekstem do kilku - nie zawsze prawdziwych - acz chętnie publikowanych przez niektóre gazety, plotek na mój temat.

Reklama

"Prywatność kontrolowana"?

Niezupełnie. Kasia Glinka nie przestaje być Kasią Glinką tylko dlatego, że człowiek z gazetą siedzący przy stoliku obok może okazać się dziennikarzem śledczym z ukrytym w długopisie mikroskopijnym aparatem fotograficznym! (uśmiech). Zdrowy rozsądek to moja maksyma nr jeden. Nieważne co o mnie piszą. Ważne, że moja rodzina, bliscy, przyjaciele, wreszcie - ja sama - wiemy jaka jest prawda. Bardzo dużo pracuję, mam coraz mniej czasu dla Przemka (mąż Kasi - red.). Wolnych chwil coraz mniej, więc czystym marnotrawstwem byłoby marnować je na myślenie o tym, na co i tak nie ma się wpływu. Przyjęłam mój zawód z całym dobrodziejstwem inwentarza. Nie komentuję tego, co na mój temat ukazuje się w prasie. Zachowuję dystans. Myślę jednak, że dziennikarze uprawiający praktyki "polowania na aferę" nie mają ze mnie zbyt wielkiego pożytku. Ot, prowadzę zwykły, spokojny żywot u boku męża. Żadnych afer, przekrętów, kochanków - jednym słowem wieje nudą! (śmiech)

To jak wygląda taki "przeciętnie spokojny" dzień Kasi Glinki?

Bardzo zwyczajnie! Pobudka - 5 rano. 6.00 wyjazd na plan. Około 7.00 - już na planie - charakteryzacja. "Rodzi się" moja bohaterka - Kasia Górka. Staram się na dzień wcześniej przygotować cały tekst, żeby następnego dnia już nie tracić czasu. Pamięć na szczęście mam dobrą, wystarcza, że zapamiętam sens - słowa przychodzą same. Zdjęcia do serialu ("Barwy szczęścia" - red.) trwają zazwyczaj cały dzień, jest wprawdzie godzinna przerwa na posiłek, ale dla mnie ten czas jest najczęściej drzemką. Magazynuję siły. Po zdjęciach jadę do teatru na spektakl, a po powrocie do domu, czyli około 22.00 zaczynam uczyć się roli na następny dzień, o ile - oczywiście - w moim grafiku mam kolejnego dnia zdjęcia w serialu. Jeśli jest inaczej - nadchodzący dzień spędzam "przyjemnościowo" - udzielając zaległych wywiadów lub umawiając się na sesję zdjęciową. Takie mam przyjemności! Czasem jednak uda mi się pójść na "wagary" - kawa z przyjaciółką działa jak tygodniowy pobyt w SPA!

Kiedy znalazłaś się w Warszawie w wieku 19 lat zaczynałaś wszystko od zera. Czego nauczyła Cię ta szkoła życia?

Pokory i dystansu. Szacunku do pracy - swojej i innych. Poczucia satysfakcji, że jestem w tym, a nie innym miejscu. Bo bywało rożnie. Mimo ogromnych chęci, samozaparcia, zdobywanych nagród - aktorstwo to zawód równie piękny, co - nierówny. Miałam w życiu "ciche zawodowe dni" - ten czas trwał pół roku. Siedziałam w domu i aż mnie od środka roznosiło!

Wiedziałam, że mam zapał, plany, marzenia, energię - a przede mną - ściana. Najtrudniejsze było to, by w takiej sytuacji nadal wierzyć w siebie, nie pozwolić sobie na zwątpienie.

Aż po pół roku moja karta nagle się odwróciła.

I to w Twoje urodziny...

Tak, dwa lata temu otrzymałam propozycję angażu w Teatrze Polskim. Chwilę później zaczęłam współpracować z Teatrem Kwadrat. Nabrałam wiatru w żagle, dostałam możliwość pokazania siebie nie tylko szerszej publiczności, ale i producentom filmowym. W pewnej chwili zaprosiłam pana Tadeusza Lampkę oraz panią Ilonę Łepkowską na przedstawienie "Dulscy z o.o". I tak trafiłam na plan serialu "Barwy szczęścia".

Brzmi bajkowo. A czym jest Kasiu szczęście dla Ciebie?

Będzie krótko i na temat! (śmiech) Doskonała harmonia, czyli spełnienie prywatne i zawodowe.

Czekaj, czekaj, żeby nie było tak idealnie - znasz na przykład takie uczucie jak zazdrość?

A znam... (uśmiech) Ale u mnie jeśli zazdrość to od razu konstruktywna. To znaczy, że szczerze cieszą mnie sukcesy i powodzenia innych. Czasem zdarza mi się wyobrazić siebie w sytuacji danego "szczęśliwca". I wiesz jak taka "wizualizacja" człowieka napędza! Zazdrość powszechnie rozumiana jako "zawiść" jest mi całkiem obca. Smutne, dojmujące, destrukcyjne i niszczące uczucie. Niech trzyma się ode mnie z daleka! (uśmiech).

Masz jakieś zasady, którymi kierujesz się, by w pędzącym świecie "szołbiznesu" zachować zdrowy rozsądek i równowagę?

Rok rocznie progi szkół teatralnych i filmowych opuszczają szeregi zdolnych i pięknych młodych ludzi. Taka jest kolej rzeczy. Zastanawiać się nad tym, kiedy poczuję na plecach oddech konkurencji, graniczyłoby z nonsensem. Tak więc po prostu - nie myślę o tym, robię swoje! Kiedyś nie potrafiłam odmawiać - mam tu na myśli propozycje zawodowe - dziś wiem, że sztuka wyboru jest bardzo trudna, ale naprawdę opłaca się samemu sobie wyznaczyć kryteria tego, do czego się dąży. Grubą kreską oddzielić sprawy ważne i te, które są nie dla nas. Nauczyłam się stanowczości, umiejętności walki o swoje i rozmów z zawodowcami. Już się nie obawiam, że jedno "nie", przekreśli całą moją dotychczasową pracę. Poza tym, zdaję sobie sprawę, że nie mogę całe życie grać dwudziestolatek. Nie tylko nie mogę, ale i nie chcę! Jeśli dojrzewamy w życiu, nabieramy innych kolorów, wytrawnego smaku - warto to pokazać w naszym zawodzie.

Jesteś młoda, śliczna, zdolna. Nie boisz się starości, przemijania?

Z czasem przybywa nam nie tylko zmarszczek ale i wielowymiarowości odczuć, emocji. Dzisiejszym "dwudziestolatkom" szczerze życzę powodzenia. Sama wiem, ile siły trzeba mieć, by przedrzeć się przez zasieki tego "wilczego" świata, który równocześnie jest tajemniczym ogrodem i sezamem pełnym skarbów, tylko trzeba tam dojść.

Pamiętam, że i u mnie były momenty zwątpienia. Powtarzające się pytanie: "Może powinnam zacząć robić coś zupełnie innego?". Ale szłam do teatru, siadałam na widowni i czułam, że to moje miejsce. Jedyne takie na ziemi.

Poza tym, w ramach mojej pracy mam i inne możliwości: choćby pisanie scenariuszy - od dawna chodzi mi po głowie parę pomysłów. Myślę, że powoli do tego dojrzewam. Wszystko jeszcze przede mną.

To teraz poproszę o wszystko to, co u Kasi Glinki jest wyznacznikiem "charakterku". Tylko szczerze...

Tylko szczerze! (śmiech) Noszę w sobie pewną "dwoistość". Z jednej strony chodzę z głową w chmurach, z drugiej - twardo stąpam po ziemi.

Miewam chandry, bywam uparciuchem, mam twardy i niepokorny charakter, nie daję sobie w kaszę dmuchać. Gdy ktoś naciśnie mi na odcisk, nie płaczę po kątach - reaguję natychmiast. Szybko "wybucham", wyjaśniam sprawę i uważam problem za załatwiony. To, czego nie toleruję, to załatwianie spraw mnie dotyczących poza mną i bez mojego udziału. No i jeszcze to, że pięć lat temu słowo "kompromis" było mi prawie całkiem obce. W tym miejscu pozdrawiam Przemka, mojego męża, to on poskromił złośnicę. Teraz, dzięki niemu, moja prawda nie zawsze musi być "moja" ! (śmiech).

MWMedia/pomponik.pl
Dowiedz się więcej na temat: Katarzyna Glinka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama