Lot do Seulu trwa trzynaście godzin. To duża próba dla Ewy Błaszczyk, która nie najlepiej znosi długie, wyczerpujące podróże. Tym razem warto jednak znieść niedogodności, nawet te najbardziej uciążliwe - ból głowy, kłopoty ze snem, zmęczenie.
Aktorka reprezentuje Polskę w sztafecie z ogniem olimpijskim, który 9 lutego w Pjongczangu da początek zimowym igrzyskom olimpijskim. Wyjazd jest dowodem uznania dla artystki za działalność w fundacji "Akogo?" i klinice "Budzik", w której wybudzono już ze śpiączki 39 dzieci.
- Dostałam taką propozycję, więc nie mogłam odmówić - mówi tygodnikowi "Świat i Ludzie" aktorka tuż przed wylotem do Seulu.
Początek roku z niespodziewaną podróżą aktorka przyjmuje jako dobrą wróżbę na przyszłość.
- Wiele dobrego spodziewam się w tym roku - mówi gwiazda.
Największe życzenie dotyczy jej córki Oli (23 l.), która od siedemnastu lat znajduje się w śpiączce po tym, jak zakrztusiła się tabletką. Międzynarodowa konferencja neurochirurgów, która odbyła się pod koniec ubiegłego roku w Warszawie, przywróciła Błaszczyk nadzieję.
- Dają ją wyniki badań na komórkach nerwowych. Są zaskakujące i mogą przynieść epokowe rozwiązania. Są już konkrety, a wraz z nimi nowa szansa dla Oli - mówi radosnym głosem aktorka.
Rok, który się zakończył, był trudnym doświadczeniem w życiu aktorki, przyniósł wiele nowych zmartwień. Jej ojciec zmagał się z depresją. Druga z córek bliźniaczek, Mania, rozstała się z chłopakiem i nie zagrała dużej roli w filmie, choć talentem dorównuje swojej mamie. W czasie przesuwa się też produkcja filmu o Błaszczyk, który ma nakręcić Magdalena Łazarkiewicz. Ale to wszystko przeszłość.
- Wierzę, że nowy rok nareszcie spełni marzenia - mówi gazecie aktorka.


***Zobacz więcej materiałów:








