Dorota Zawadzka wspomina poród: "opryskliwa salowa, nikt ze mną nie rozmawiał"

Oprac.: Róża Kwiatkowska

Dorota Zawadzka
Dorota ZawadzkaJan Bielecki/East NewsEast News

Dorota Zawadzka wspomina poród w latach 80.

Był rok 1988. Po nieprzespanej nocy, nawet nie z powodu bólu z krzyża, tylko dlatego, że szpital zawsze budził i budzi we mnie niepokój, doczekałam śniadania i informacji, że "przed badaniem nie należy się". Opryskliwa salowa zakomunikowała, że o 10 obchód i wszystko mi powiedzą. W białej, sztywnej koszulinie ledwo za pupę i rozciętej do pępka, bez żadnego troczka dającego możliwość jakiegokolwiek zawiązania, czułam się odarta z godności, ale podobno "tak jest wygodniej". Choć nadal nie wiedziałam komu i dlaczego, ale przyjmowałam to z pokorą.
napisała Zawadzka.
Oceniono, że mogę rodzić, a dziecko jest "w normie" i polecono chodzić "w razie bólu". W międzyczasie na salę przychodziły i odchodziły kobiety, a ja czekałam. Urodziła się piątka dzieci. Około 12:00 przyszedł kolejny lekarz i stwierdził, że mój wysoki poziom stresu przyspieszył akcję porodową — cokolwiek to znaczyło, bo nikt mi tego poziomu nie mierzył. W ogóle nikt ze mną nie rozmawiał.
przyznała Zawadzka.
W tamtych czasach płeć dziecka była niespodzianką. Oczekiwałam córeczki o imieniu Basia. Synek miał 51 cm i ważył 3150 g.
dodała Zawadzka.
Viki Gabor o wymyślonym konflikcie z Roxie Węgiel!pomponik.tv
pomponik.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?