Na miano największego twardziela polskiego kina zasłużył ponad 20 lat temu, kiedy wcielił się we Franza w "Psach". Tego wizerunku Bogusław Linda starał się trzymać, mimo że reżyserom nie zawsze udawało się znaleźć dla niego odpowiednie role.
Gdy nie grał, oddawał się niezwykłym pasjom: sportom ekstremalnym, podróżom, strzelectwu, polowaniom w Afryce. Zmęczony, umorusany, ale szczęśliwy zawsze wracał do domu w podwarszawskim Komorowie, w którym czekała na niego żona, fotografka i była modelka Lidia Popiel (57 l.), a także ukochana córka Aleksandra (24 l.).
Tym bardziej zaskakuje jego ostatnia rola - malarza Władysława Strzemińskiego, w filmie "Powidoki" będącym artystycznym testamentem Andrzeja Wajdy (†90 l.). W pracę tę aktor włożył wiele wysiłku, nie tylko dlatego, że jego bohater nie miał nogi i ręki, chodził o kulach...
- To był najcięższy film w moim życiu, bo strasznie dużo mnie kosztował fizycznie i psychicznie - powiedział Linda w jednym z wywiadów.
Czy to właśnie z tych powodów myśli o porzuceniu zawodu aktora?
- Ja już zagrałem wszystko, co miałem do zagrania - wyznał. Czyżby chciał pójść drogą swego przyjaciela Marka Kondrata (66 l.), który na dobre rozstał się z zawodem aktora? Miejmy nadzieję, że to tylko kokieteria.
Zobacz również:


***Zobacz więcej materiałów








