Reklama
Reklama

Autoerotyzm obozu dziadersów. Tomasz Lis spłodził książkę, którą tylko on chciałby czytać

Tomasz Lis w swoim wydawnictwie, o jakże oryginalnej nazwie: Wydawnictwo Tomasz Lis, wydał książkę o... tak właśnie Tomaszu Lisie. To wywiad-rzeka przeprowadzony przez jego, sądząc po tonie rozmowy, serdeczną koleżankę po fachu, a kiedyś współpracownicę, Beatę Grabarczyk.

Powiew nudy towarzyszący czytelnikowi przez większą część lektury, przerywany jest wyznaniami, które w latach 20. XXI wieku nie powinny się pojawiać, nawet u kogoś, kto jak sam o sobie mówi jest w "sojuszu dziadersów". Zebraliśmy dla was  kilka najbardziej żenujących kawałków, choć zapewniamy, że w tej klęsce urodzaju wybór mógłby być jeszcze bardziej obfity.

Tomasz Lis uderza w Renatę Kim - Bo pani na Instagramie pisała...

Wydawałoby się, że Tomasz Lis jako doświadczony dziennikarz, który był także zaangażowany w biznesy internetowe, powinien zdawać sobie sprawę z mechanizmów rządzących wirtualnym światem. Nic bardziej mylnego. Wyznaje, że odkrywa właśnie Instagram, który jest dla niego cudowną odskocznią i "zupełnie innym medium niż toksyczny Twitter".

Reklama

"Z tyloma wyrazami sympatii i życzliwości nigdy się nie spotkałem" - z naiwnością dziecka stwierdza dziennikarz. A to niejedyny raz, kiedy wypowiada się o social mediach i tym, co w tego typu serwisach zamieszczają ludzie.

"Są młodzi, bystrzy, ambitni, sądząc po ich kontach na Twitterze - bezkompromisowi" - podkreśla z entuzjazmem. Wokół Twittera zresztą kręci się mnóstwo wyznań i opowieści dziennikarza (co nie powinno nikogo dziwić), łącznie z tą jak to Andrzej Duda gratulował pod wpisem Lisowi i jego córce, a ten wcześniej dla odmiany bronił Kingi Dudy (na Twitterze a jakże). Jednak najbardziej żenujący wywód w całej książce dotyczy Renaty Kim i zdjęcia, które zamieściła na swoim profilu.

Opowiadając o aferze w Newsweeku Lis przytacza powyższą fotografię ze słabo skrywaną złośliwością: "Oto "mobber" i "ofiara mobbingu". Zobacz na to zdjęcie z jej Instagrama z 21 marca 2019 roku. Niedługo potem miałem udar i spędziłem miesiące w szpitalach, a potem przez dwa lata mieliśmy pracę zdalną" - mówi Beacie Grabarczyk

"Uśmiechnięci ludzie - ty, Renata Kim, powiedziałabym, rozpromieniona..." - konkluduje dziennikarka.

"Przeczytaj hasztagi" - zachęca Lis.

"#społecznikroku, #newsweekPolska, #gala, #Marriott, #szef, #praca, #zabawa, #galadinner, #lovemyjob, #mywork"

"Widzisz ten poziom stresu? Stany lękowe aż biją z oczu. Przez lata mawiała w sytuacjach towarzyskich, że ma najlepszego szefa na świecie" - podsumowuje dziennikarz.

Tomasz Lis całkowicie odklejony od rzeczywistości

Przecieramy oczy ze zdziwienia. Czy naprawdę dwoje dorosłych i doświadczonych ludzi w czasach, gdy już nawet młodzież wie, że kolorowy i pluszowy świat Instagrama to sztucznie wykreowana cukierkowa rzeczywistość, opiera wnioskowanie na temat relacji międzyludzkich i zależności służbowych o hasztagi?

Czy w dobie normalizowania chorób psychicznych, gdy nie trzeba być psychiatrą by wiedzieć, że osoby z wysokofunkcjonującą depresją czy stanami lękowymi, mogą się otoczeniu wydawać zupełnie zdrowe, można zupełnie bez żenady pokazywać światu aż takie odklejenie od rzeczywistości?

Czy naprawdę Tomasz Lis, który często opowiada o swoim spektrum Aspergera, przeżytych udarach i przełamywaniu lęków przed spotykaniem nowych osób, czy występami na scenie nie jest w stanie zrozumieć, że zdjęcie na Instagramie z kilkoma hasztagami jest tylko zdjęciem a nie deklaracją czy dowodem na cokolwiek? I co ma do tego praca zdalna? Czy dręczyć ludzi można według Lisa wyłącznie osobiście a nie "przez szybkę"?

Zasłonę milczenia spuśćmy też na pokrętną i intencjonalnie dwuznaczną odpowiedź Tomka na pytanie o romans z Renatą Kim. Czy bije z niej toksyczny maczyzm, chęć odwetu, czy zwyczajna dziecinna potrzeba “"szczypania" - nie nam to oceniać.

Wino, kobiety i męska szatnia

Lata mijają, za chwilę światem zawładnie sztuczna inteligencja, a kultura patriarchatu wciąż ma się dobrze. Nie wiedzieć czemu na temat kobiet, ich praw i "powinności" publicznie najchętniej wypowiadają się mężczyźni, a zwłaszcza ci bliżej sześćdziesiątki. Stygmatyzowanie, obwinianie ofiar, obśmiewanie i wyciąganie jednostkowych przypadków, które niejako mają rzucać nowe światło i jedyną słuszną rację na całość - tu Lis czuje się jak ryba w wodzie.

Wyznaje szczerze i bez obciachu, że nieobca jest mu atmosfera męskiej szatni, a świńskie dowcipy miały rozluźniać atmosferę w pracy. Lis opowiada też o rzekomej prowokacji jednej z redaktorek, która siadając obok niego miała "grać nogą" w taki sposób aby naczelny skomentował ową kończynę, a wszystko po to by dowieść, że jest przez niego molestowana. Na szczęście w porę się powstrzymał, choć fakt nogi odsłoniętej "od kostki po pas" zauważył.

Zapytany o swój stosunek do ruchu #MeToo wypowiada się o nim cokolwiek pogardliwie, zaznaczając, że trzeba widzieć "pełen kontekst" i przytaczając jednostkowe przypadki na poparcie swoich tez.

Tomasz Lis otwarcie o córkach

Reflektuje się co prawda, że jako ojciec dwóch córek nie może zignorować "tego hasła, ani idei, która za nim stoi". Wcale nie przeszkadza mu to jednak zapędzić się tak daleko, że nawet Beata Grabarczyk przerywając ten wywód stwierdza: "Idąc tym tropem, za chwilę dojdziemy do wniosku, że Weinstein był niewinny".

Lis trochę tłumaczy, że tu sąd, wyrok, choć według niego przecież "prawdą też jest, że wiele pań gwiazd doskonale wiedziało, na czym polega ten deal, kiedy maszerowały do jego pokoju.". Być może tak obytemu i wykształconemu mężczyźnie nigdy nie mignęło nawet takie pojęcie jak wtórna wiktymizacja ofiary, ale i na ten zarzut Lis szybko odpowiada zasłaniając się szerszym kontekstem:

"Absolutnie nie. To nie jest lekceważące, to jest postawienie sprawy w szerszym kontekście. I to, że on jest winny, co stwierdził sąd, nie ulega wątpliwości. Tak samo to, że robił rzeczy straszne. Ale nie ulega też wątpliwości, że w całej akcji jest też element absolutnej hipokryzji".

O hipokryzji (dla jasności innych a nie swojej) dziennikarz wypowiada się jeszcze nie raz i nie dwa, wbijając szpile koleżankom po fachu: "Ponieważ jest pewna moda, to niektóre panie przyczepiają sobie na czoło plakietkę "jestem postępowa" i podczepiają się pod autentyczne środowiska, wierząc, że to reanimuje ich upadające kariery" - mówi z przekonaniem.

Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu

Lis chętnie opowiada też o swoich córkach, dziś już dorosłych kobietach. Poznajemy szczegóły miejsca poczęcia (sic!) i trudne początki tacierzyństwa. Jako młody tatuś dziennikarz odkrył, jak bardzo męczące jest opiekowanie się niemowlakiem. Musiał zostać sam, gdy żona poleciała na tydzień do Los Angeles. Opowieść brzmi niemal jak bohaterstwo, na szczęście jest praca, gdzie zmęczony tatuś mógł odpoczywać.

Co prawda miał też kiedyś dwa tygodnie urlopu ale już po tygodniu postanowił ewakuować się z domowych pieleszy do biura i z radością usiąść na fotelu w swoim gabinecie. Lis bez cienia autorefleksji wpada w tony heroiczne, być może gdzieś podświadomie oczekując bez mała Orderu Orła Białego za tydzień, który musiał przetrwać w towarzystwie własnej rodziny. Słodko, prawda? Matka, jak to matka, mogła w tym czasie pracować i opiekować się dzieckiem, zapewne z uśmiechem na ustach.

Czytaj także: Kinga Rusin reaguje na aferę obiadową. Tak odpowiedziała byłemu mężowi

Dziennikarz wspomina w książce swój rozwód i fakt, że naszprycowany napojami energetycznymi codziennie rano stawiał się w Konstancinie aby odwieźć córki do szkoły. W weekendy zabierał je do galerii handlowej i tam spędzał z nimi czas, właściwie wszystko tam robili i miał jej już dość, przeniósł się więc do innej, bo tam było lodowisko. Zabierał je też do biura aby mogły pograć z tatą w piłkę na jednym z dyrektorskich pięter biurowca. Czyż to nie urocze? Dziś mógłby wrzucać słodkie fotki na Insta i opisywać je jako #familytime i #qualitytime. Aż dziwne, że licznie zamieszczone na końcu książki fotografie nie są opisane w ten sposób.

Alfabet Tomasza Lisa - miało być ą, ę ale “coś nie pykło"

Abstrahując od układu książki, która skonstruowana jest tak, jakby w swoim Wydawnictwie Tomasz Lis oszczędzał nie tylko na korektorach ale i na redaktorach, pomiędzy rozdziałami opisującymi koleje życia byłego naczelnego Newsweeka  pojawiają się ni stąd ni zowąd rozdziały zatytułowane Alfabet Tomasza Lisa. Czemu miały służyć nie wie chyba nikt poza redaktorem Tomkiem. Równie dobrze mogłyby się tam pojawić spisy produktów spożywanych na śniadanie albo psów sąsiadów i miałyby taką samą wartość artystyczną i merytoryczną. Jednym Lis chce wbić szpilę, innych chwali pod niebiosa, niektórych zna osobiście, kolejnych nigdy nie spotkał, ale podziwia i wróży świetlaną przyszłość (a przynajmniej tak sądzi po twitterowych wpisach).

A wszystko to pomiędzy rozdziałami zatytułowanymi: "Jak nie zostałem politykiem", "-yzmy i -izmy, czyli ideolo" i "Filosemityzm". Konia z rzędem temu kto rozwikła tę pokrętną logikę. W toku szalonej narracji nie brakuje także personalnych przytyków, widać, że Lis ciągle nie przepracował swoich traum sprzed roku, dwóch, pięciu, ba nawet dwudziestu lat. Z wywiadu wyłania się obraz megalomana, na którego czyha pół świata. Tomasz Lis łatwo ocenia innych używając mądrych słów, autodiagnozę stawia zaś rzadko i zwykle dotyczy ona, wielkich w jego mniemaniu dokonań i tego jak bardzo współpracownicy nie potrafili ich docenić.

Dużo w tych rozmowach polityki i nienawiści do - według niego - niszczących Polskę, którą on jako dziennikarz tak dzielnie latami budował, przy okazji dostając, jak sam mówi, propozycje i z prawa, i lewa. Jak wyznaje nigdy nie chciał być prezydentem, a rozmawiał z nim (podobno całkiem poważnie) o tym nawet Tadeusz Mazowiecki. Przekonany o własnej mocy sprawczej niedoszły władca narodu wyznał nawet: "Zupełnie szczerze to ja myślę, że niektórzy - pochlebię sobie - bali się, że naprawdę wystartuję w tych wyborach".

I zastanawia nas tylko jedno. Jak i kiedy to się stało, że gwiazda liberalizmu i nowoczesnych salonów, otwarcie kpiąca z zaściankowości, lansująca wizję nowoczesnego państwa nagle zaczyna mówić językiem oponentów. Z czego bierze się ta nienawiść do prawicy, która schorowanego człowieka wciąż tak bardzo rozpala?

Swego czasu Tomasz Lis był do bólu szczery, miał jasno określone poglądy i głośno pytał: "Co z tą Polską"? Dziś z jego legendy niewiele zostało i jak bohater wiersza Jana Brzechwy może już chyba tylko warknąć: "Ruszaj stąd, bo będę gryzł".   

Poziom czytelnictwa w Polsce drastycznie spada, mimo to co roku na rynku pojawiają się tysiące nowych książek. Dziś każdy może być pisarzem, każdy może być wydawcą, każdy może mówić i pisać co mu się podoba. Pozostaje tylko pytanie" "Po co?".  Właśnie z nim was i samego Tomka Lisa zostawiamy.

Czytaj także: 

Tomasz Lis żegna sie ze słuchaczami. Zaskakująca deklaracja kontrowersyjnego publicysty

Tomasz Lis znów obraża kolegów. po zwolnieniu brali go w obronę - tak się odwdzięczył

pomponik.pl
Dowiedz się więcej na temat: Tomasz Lis
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy