- To była wielka przygoda, także dla mojej mamy, która pojechała do Afryki razem ze mną. Spędziliśmy 4 miesiące w egzotycznych plenerach RPA, Namibii i Tunezji. Właśnie w Tunezji, w Tauzar były ostatnie zdjęcia. W tej samej miejscowości George Lucas kręcił "Gwiezdne Wojny’’ - wspomina. - Nie chciałbym, żeby to brzmiało zbyt poważnie, ale tam nauczyłem się zawodu i życia. Reżyser Gavin Hood świetnie z nami pracował. Zachęcał mnie do poznawania natury ludzkiej. Po tym filmie poczułem się naprawdę dorosły.
Tym trudniejszy był przeskok z planu filmowego do szkolnej rzeczywistości. - Im większy sukces, tym więcej wrogów - śmieje się. - Oprócz miłych słów była krytyka i nieprzyjemności. Nieraz słyszałem za plecami: "Stasiu, wracaj do puszczy!". Wtedy przewartościowałem różne rzeczy. Porażki mnie nie bolą, one mnie uczą. Staram się nie dopuszczać do swojego świata zbyt wielu osób. Potrafię być otwarty, dać z siebie wiele, ale dopiero wówczas, gdy osoba, do której wyciągam rękę, mnie nie zawiedzie - dodaje.
Pochodzi z rodziny, w której honor i ojczyzna nie były tylko hasłami. Dziadek aktora - Stefan Fidusiewicz - służył w 1 Pułku Szwoleżerów Józefa Piłsudskiego. W 1920 r. otrzymał Krzyż Virtuti Militari. Podczas wojny z bolszewikami stanął na torach, mając w ręku nienabitą broń i zatrzymał rosyjski transport. Wziął do niewoli sporo żołnierzy, którzy sądząc, że to zasadzka - poddali się.
W czasie II Wojny Światowej działał w konspiracji, miał pseudonim "Szpak". Zginął na Czerniakowie w czasie Powstania Warszawskiego. I dziś jest bardzo ważną osobą w rodzinie.
Rodzice wychowując Adama, nie teoretyzowali... tylko dawali własny przykład. Jerzy Fidusiewicz był mistrzem Polski juniorów w skoku wzwyż. Jako 10. skoczek w historii Polski pokonał wysokość 2 metrów. Po zakończeniu kariery przez 25 lat trenował kadrę PZLA (skok wzwyż i 10-bój). Zmarł nagle w 2001 r., w wieku 58 lat.
- Tata był sumienny, konkretny, honorowy. Dusza filozofa. Miał wielki zmysł plastyczny i pewnie dlatego sam lubię rysować, malować i majsterkować. Dał mi całkowitą akceptację, ale wiele ode mnie wymagał. Kiedy tego potrzebowałem, rozmawiał ze mną, doradzał - wyznaje aktor w "Życiu na gorąco".
Mama trenowała gimnastykę sportową. W 1970 r. Danuta Fidusiewicz została mistrzynią Polski w skoku prze zkonia, 2 lata później startowała w Igrzyskach Olimpijskich w Monachium. Po zakończeniu kariery trenowała kadrę gimnastyków, wykładała na AWF.
- Byłem synkiem mamusi - śmieje się. - Mama jest kochana i dobra. Rozpieszczała, ale też wymagała samodzielności. Nauczyła mnie empatii, czujności na innych ludzi i ich potrzeby. Bardzo to sobie cenię, ponieważ w dzisiejszym świecie dużo ludzi skupia się na sobie.

Stryj aktora, brat bliźniak ojca - Leszek Fidusiewicz - też był jednym z najlepszych dziesięcioboistów (w kadrze olimpijskiej). Obecnie jest cenionym fotoreporterem sportowym. Ma na swoim koncie wiele albumów i wystaw. A jego żona, Hanna, była mistrzynią i reprezentantką Polski w gimnastyce. To Hanna Fidusiewicz jest prekursorką aerobiku w Polsce.
- Ciocią nazywam Irenę Szewińską. Wychowywałem się na jej kolanach. Uwielbiałem bajki, jakie opowiadała przed snem mnie i swojemu młodszemu synowi Jarkowi. Do Andrzeja Grubby mówiłem "wujku". Ze wszystkich tenisistów stołowych z nim lubiłem bawić się najbardziej. Mam też wielu innych wujków i cioć, poznanych na zawodach i obozach sportowych, na które od najmłodszych lat zabierali mnie rodzice.
W 1990 r. mama aktora zaczęła współpracować z Januszem Józefowiczem. Ma swój udział w stworzeniu musicalu "Metro". Następnie założyła Studio Artystyczne "Metro" - szkołę musicalową, która przygotowuje młodzież do występowania na scenie. Nadal jest jego dyrektorką. A jej syn z Marcinem Chochlewem, prowadzą tam zajęcia z gry aktorskiej.
Pani Danuta - nie mogła wymarzyć sobie lepszego nauczyciela. Adam bowiem z autopsji wie, jakie emocje targają młodymi ludźmi, którzy mają wyjść na scenę. Miał 15 lat, gdy grał w musicalu "Piotruś Pan". Ponieważ skończył Szkołę Wyższą Psychologii Społecznej może podpowiedzieć, jak oszczędzać nerwy. Dopiero po SWPS zdał na Akademię Teatralną.
- Chciałem się poczuć pełnoprawnym aktorem - mówi. - Tutaj mogłem zmierzyć się z poważną literaturą, spotkać z najwybitniejszymi aktorami. Tu człowiek uczy się pokory i odkrywa swoje mocne i słabe strony. Akademia jest jak klasztor - studiuje się dzień i noc, siedem dni w tygodniu.
Popularność Stasia ugruntował rolą Maksa Brzozowskiego w "Na Wspólnej". Oglądaliśmy go w serialach: "Czas honoru", "Dzwony wojny" Brendana Mahera, twórcy słynnego "Spartakusa", "Bodo".
Gdy dziennikarze "Życia na gorąco" pytają go, czy doświadczenie uzyskane na planie, pomaga w zdobywaniu kobiet w życiu prywatnym, śmieje się.
- Niestety nie. Jestem bardzo ostrożny w podejściu do każdego związku, bo wiem, jakie turbulencje mogą towarzyszyć miłości. Nie mam jednego obrazu idealnej kobiety. Lubię regularne rysy twarzy, smukłą powabną sylwetkę przypominającą elfa. Co oferuję w zamian? Sto procent uwagi i poświęcenia. Z rzeczy konkretnych: obsypię ją płatkami róż - śmieje się.
Aktorstwo to oczywiście pasja numer jeden, ale też rozwija inne. Świetnie rysuje, uwielbia sport, szczególnie akrobatykę. Uczęszcza na zajęcia z improwizacji scenicznej do Szkoły Impro, w której wykładają świetni nauczyciele. Ćwiczy popping (potocznie zwany tańcem robotów). W wolnych chwilach maluje figurki rycerzy i gra w karcianki fantasy.
Występuje w najnowszym spektaklu "Umarłe miasto" Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim (psychopatyczny klaun) i w spektaklu improwizowanym Ab Ovo "Impro Show" (spektakl wyprodukowany przez Romę Gąsiorowską). Wielbiciele komedii natomiast mogą go oglądać w "Skoku w bok", w reż. Andrzeja Rozhina w Teatrze Capitol.
Zobacz również:




***








