Reklama
Reklama

Zofia Marcinkowska: Ofiara chorej miłości

Jej przedwczesna śmierć wywołała w środowisku falę plotek. Co sprawiło, że młoda, świetnie zapowiadająca się aktorka odebrała sobie życie?

W środowisku filmowców o ślicznej blondynce mówiło się - nadzieja polskiej kinematografii. I nie były to słowa wypowiedziane na wyrost. Zofia Marcinkowska (†22) miała rzadko spotykany talent, ale też wielkie perspektywy i powodzenie u mężczyzn. Niestety, nie dane jej było rozwinąć skrzydeł. Wszystko z powodu nieszczęśliwej miłości, która sprawiła, że targnęła się na swoje życie.

Choć wystąpiła tylko w trzech filmach, artystyczną nieśmiertelność zapewnił jej obraz "Nikt nie woła" Kazimierza Kutza. - Podczas przerw w kręceniu zapadała w letarg. Widziałem, że z nią jest coś nie tak: jakby przeżywała na planie prawdziwą miłość. Ale byłem zadowolony. Promieniowała jakąś niezwykłą energią, to mi było potrzebne - opowiedział w jednym z wywiadów reżyser.

Reklama

Trzy lata później, w 1963 r., pojawiła się na ekranie po raz ostatni. Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że rolą kelnerki w "Weekendach" Wadima Berestowskiego i Józefa Hena żegna się z widzami. Samobójcza śmierć Zosi wywołała w środowisku aktorskim szok. Mało kto wierzył w oficjalną wersję wydarzeń. - Dowiedziałem się o tej tragedii dopiero po latach, gdy zadzwonił do mnie jej brat i zaprosił na mszę w intencji Zosi - opowiada Bohdan Łazuka, jej były ukochany.

Poznali się w warszawskiej PWST, gdzie oboje studiowali. - Choć wokół roiło się od pięknych dziewczyn, miałem jedną wielką miłość. Jej uroda była zjawiskowa: oczy jak chabry, nosek delikatny, kilka piegów, wielka kultura osobista, a do tego wszystkiego kształtny i obfity biust - wspomina swoją ukochaną Bohdan.

Aktor nigdy nie ukrywał żalu, że Zosia, tuż po obronie dyplomu, bez słowa zakończyła znajomość. Spakowała się i wyjechała do Krakowa, gdzie dostała angaż w Starym Teatrze. Tam też poznała osiem lat starszego aktora Zbigniewa Wójcika. Początkowo wszystko układało się pomyślnie. On był nią oczarowany, ona nie widziała poza nim świata. Dopiero po latach okazało się, że ich związek był wielkim nieporozumieniem, w dodatku tragicznym w skutkach.

Wójcik uzależnił ją od siebie psychicznie, a mając nad nią władzę, zaczął to wykorzystywać. Szczególnie niebezpieczny stawał się po wypiciu alkoholu. Wtedy bywał agresywny. Wieczorem 8 lipca 1963 r. pojawił się w drzwiach ich mieszkania kompletnie pijany. Chwiejąc się na nogach, zaczął się awanturować, rzucił się na ukochaną z pięściami. Aktorka, uchylając się od ciosów, odepchnęła go tak niefortunnie, że mężczyzna, upadając, uderzył głową w kant kuchennego zlewozmywaka.

Przerażona Zofia, sądząc, że zabiła ukochanego, napisała list pożegnalny i sama postanowiła odejść, odkręcając kurek z gazem. Ciała aktorskiej pary odnaleziono kilka godzin później. Sekcja wykazała, że Zbigniew nie zginął od uderzenia w głowę. Przyczyną jego śmierci było zatrucie gazem. Tajemnicze odejście kochanków uruchomiło lawinę plotek. Jedna z nich sugerowała, że atrakcyjna artystka miała romans z Kazimierzem Kutzem. Nigdy jej nie potwierdzono.

***

Zobacz więcej materiałów z życia osób znanych:


Na żywo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy