O tym, że w związku Zofii Marcinkowskiej i starszego od niej o osiem lat Zbigniewa Wójcika nie dzieje się najlepiej, wiedzieli wszyscy znajomi aktorskiej pary. W krakowskim Starym Teatrze, do zespołu którego należeli, plotkowano, że ich miłość jest toksyczna i wcześniej czy później wypali się, a kochankowie skoczą sobie go gardeł. Nikt nie przewidział jednak, że dojdzie do tragedii...
Nie chciała słuchać ostrzeżeń
O Zofii Marcinkowskiej, która na początku lat 60. ubiegłego wieku stawiała pierwsze kroki w zawodzie, mówiono, że ma szansę zostać wielką gwiazdą.
Była niezwykle zdolną, a przy tym niesłychanie miłą dziewczyną, miała szczery wdzięk i promieniała cudowną kobiecością - pisał o niej Kazimierz Kutz w książce "Będzie skandal. Autoportret".
Początkujący wtedy reżyser, który powierzył młodziutkiej debiutantce główną rolę w swym drugim filmie, był zauroczony Zosią. Kiedy już po premierze "Nikt nie woła" dowiedział się, że aktorka spotyka się ze Zbigniewem Wójcikiem, ostrzegł ją, że - to jego słowa - "pakuje się w związek bez przyszłości". Kazimierz Kutz znał Wójcika i nie miał o nim najlepszego zdania.
Był synem krawca z prowincji, zdrowo popieprzonym... Zawsze ciągnął za sobą jakieś kłopoty - wspominał go w swojej autobiografii.
Zofia poznała Zbigniewa w 1962 roku, gdy tuż po studiach w szkole teatralnej w Warszawie dostała angaż w Starym Teatrze. Wójcik był wtedy jedną z najjaśniej świecących gwiazd krakowskiej sceny. Niestety, był też... alkoholikiem. Zosia zakochała się w nim bez pamięci i - żeby mu się przypodobać - piła z nim i biesiadowała nierzadko całymi nocami.
Bili się nawet w teatrze
Oboje byli podobnie przetrąceni. Zosia zaczęła demonstracyjnie pić, jako że Wójcik był alkoholikiem. Często się bili, także w teatrze - pisał o nich Kutz.
O awanturach, do jakich dochodziło w ich mieszkaniu, było głośno w całym Krakowie. Zofia Marcinkowska wiele razy przychodziła do teatru posiniaczona, ale nigdy nie skarżyła się na kochanka. Żartowała, że potrafi się przed nim bronić.
Pewnego upalnego wieczoru, 8 lipca 1963 roku, gdy oboje byli już po kilku głębszych, ukochany rzucił się na Zosię z pięściami, a ona tak nieszczęśliwie go odepchnęła, że przewrócił się i stracił przytomność.
Różne wersje dramatu
Zofia uwikłała się w toksyczną miłość do mężczyzny, który ją bił. Tego dnia oddała mu, on upadł i uderzył się w głowę, a ona przekonana, że go zabiła, odkręciła gaz. Zostawiła pożegnalny list: "Nie mogę bez niego żyć". Podobno on jeszcze żył, gdy ona umierała - taką wersję wydarzeń przestawiła w swojej książce Mój "intymny świat" Iga Cembrzyńska, która była najbliższą przyjaciółką Zofii Marcinkowskiej.
Nieco inaczej o przebiegu wydarzeń w mieszkaniu Zofii i Zbigniewa opowiadał w wywiadzie zmarły rok temu aktor Henryk Boukołowski, który partnerował Marcinkowskiej w filmie "Nikt nie woła".
Zosia i Zbyszek byli bardzo kochającą się parą. (...) Zbyszek pijany wrócił do domu i z wielką wściekłością rzucił się na nią. Ona, zdaje się, chwyciła coś ciężkiego i uderzyła weń tym przedmiotem, a potem popełniła samobójstwo - opowiadał. (źródło cytatu: "Głosy wolności" pod red. S. Kuśmierczyka i S. Zawiślińskiego)
Faktem jest, że następnego dnia koledzy Zofii i Zbigniewa - zaniepokojeni, bo ci nie zjawili się na próbie w teatrze - poszli do mieszkania aktorskiej pary i...
"...zastali dwa trupy. On miał na głowie ślad od uderzenia, ona w halce siedziała pod piecykiem gazowym, a gaz był odkręcony. Zostawiła kartkę do matki, że ją bardzo przeprasza, ale musi iść za Zbyszkiem" - wspominał Kazimierz Kutz w książce "Będzie skandal. Autoportret".
31-letni wówczas Zbigniew Wójcik po feralnym upadku (czy - według innej wersji - uderzeniem ciężkim narzędziem w głowę) nie odzyskał przytomności. Sekcja zwłok wykazała, że bezpośrednią przyczyną jego śmierci było - podobnie jak w przypadku Zofii Marcinkowskiej - zatrucie gazem. Przeżył kochankę o kilka godzin...
Awantura na pogrzebie
O tragicznej śmierci pary krakowskich aktorów pisały wszystkie gazety. Podczas pogrzebu Zofii (została pochowana na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie) doszło do strasznej awantury. Ojciec aktorki zaatakował jej pogrążonych w żałobie kolegów i koleżanki ze Starego Teatru, krzycząc, że to oni ją zniszczyli.
Wieści o samobójstwie Zofii Marcinkowskiej lotem błyskawicy dotarły do Łodzi, gdzie mieszkał i pracował odtrącony przez nią dwa lata wcześniej operator Antoni Nurzyński. Filmowiec był już wtedy na dnie...
Po tym, jak Zosia, którą kochał do szaleństwa, odrzuciła jego zaloty i zapowiedziała, że nigdy mu nie ulegnie, popadł w skrajny alkoholizm.
Śmierć dziewczyny niemal doprowadziła go do obłędu. Nigdy nie przestał jej kochać, do końca życia uważał, że gdyby przekonał ją do siebie, mogłaby żyć i oboje byliby szczęśliwi. Zmarł w 1974 roku.
"Zapił się. To ta miłość do Marcinkowskiej go wykończyła" - twierdził Kazimierz Kutz.
Dziś o Zofii Marcinkowskiej pamięta już niewiele osób. Z ludzi, którzy dobrze ją znali i byli z nią blisko, żyje zaledwie paru. Jest wśród nich Iga Cembrzyńska.
Zosia była śliczna, zdolna... Przeżyłam szok, kiedy dowiedziałam się, że odebrała sobie życie. Długo nie potrafiłam się otrząsnąć. Z jej śmiercią nie pogodziłam się nigdy. Miała zaledwie dwadzieścia trzy lata - powiedziała w wywiadzie o najbliższej koleżance ze studiów.
O Zofii myśli też czasem Bohdan Łazuka, który - gdy oboje byli jeszcze w szkole teatralnej - kochał się w niej... z wzajemnością.
Choć wokół roiło się od pięknych dziewczyn, miałem jedną wielką miłość. To była krakowianka Zofia Marcinkowska, jedna z najpiękniejszych kobiet w polskim kinie. Jej uroda była zjawiskowa: oczy jak chabry, nosek delikatny, kilka piegów, wielka kultura osobista, a do tego wszystkiego kształtny i obfity biust - wspominał ją na łamach "Faktu".
Bohdan Łazuka i Zofia Marcinkowska byli parą przez niemal całe studia. Niestety, po dyplomie ich drogi się rozeszły - on został w Warszawie i ożenił się z Barbarą Wrzesińską, ona wróciła do Krakowa i zakochała się w Zbigniewie Wójciku.
Dopiero po śmierci Zofii wyszło na jaw, że była... Niemką, którą rodzice porzucili na Rynku w Krakowie, uciekając po wojnie z Wieliczki, gdzie mieszkali jeszcze przed okupacją i w jej trakcie.
Niespełna pięcioletnią dziewczynkę znalazł, zabrał pod swój dach i adoptował doktor Włodzimierz Marcinkowski, który był znanym działaczem Społecznego Komitetu Przeciwalkoholowego.
To właśnie on na pogrzebie przybranej córki obwinił "zapijaczone środowisko artystów" o jej tragiczną śmierć.
Całej prawdy o tym, co wydarzyło się za zamkniętymi drzwiami mieszkania Zofii Marcinkowskiej i Zbigniewa Wójcika wieczorem 8 lipca 1963 roku, nie poznamy nigdy...
Zobacz również:


Więcej newsów o gwiazdach, ekskluzywne materiały wideo, wywiady i kulisy najgorętszych imprez znajdziecie na naszym Instagramie: https://www.instagram.com/pomponik.pl/
Młynarska sprzedała niemal wszystko. Jak teraz żyje?
Rebel Wilson coraz chudsza. Pokazała zdjęcie w kostiumie kąpielowym








