Reklama
Reklama

Wojciech Pijanowski docenił swoje korzenie!

Publiczność kojarzy go z teleturniejem „Koło Fortuny” i z powiedzonkiem: „Magda, pocałuj pana”. Od tamtej pory minęło już prawie 25 lat, Wojciech Pijanowski (64 l.) dał się poznać kolejnym pokoleniom widzów, między innymi dzięki programowi „Retromania”, który współprowadził z Margaret.

Jest synem krytyka filmowego, Lecha Pijanowskiego, i aktorki Marii Broniewskiej - przybranej córki poety Władysława Broniewskiego (adoptował ją po ślubie z Marią Zarębińską). Zamiłowanie do łamigłówek ma po ojcu, podobnie jak jego brat, z którym współpracuje i konsultuje pomysły gier. - Na przykład jak brat wymyśli jakiś temat, dzwoni do mnie i mówi - słuchaj, tutaj mam taki problem i nie wiem, jak go rozwiązać. Staram się pomóc i coś wymyślić. Nie ma między nami żadnych kłótni ani zazdrości - zapewnia.

Po tacie odziedziczył imponującą kolekcję gier planszowych, którymi podzielił się z bratem. Pamiątki rodzinne zajmują w jego sercu ważne miejsce. - Nie będzie już takich gier na świecie, więc mają zarówno wartość emocjonalną, jak i historyczną - tłumaczy.

Reklama

Jego dziadkiem, jak już napisaliśmy, był poeta Władysław Broniewski. Gdy zmarł w 1962 roku, Wojtek miał 11 lat. Choć nie odziedziczył po nim talentu i nie napisał w życiu ani jednego wiersza, ceni poezję. - Mam pretensje do minionego ustroju za to, że uczynił z mojego dziadka piewcę komunizmu, podczas gdy on był romantykiem i pisał piękne wiersze o miłości - mówi. Jednak to ojciec był dla Wojtka w dzieciństwie największym autorytetem - głównie ze względu na podejście do wychowania dzieci.

- Był surowy i wyrozumiały jednocześnie. Jak nabroiłem, to zawsze miałem długie posiedzenie na krześle przed jego biurkiem. Od godziny do półtorej słuchałem wykładu na temat tego, co złego zrobiłem i dlaczego. Poza tym nigdy się z ojcem nie nudziliśmy. Często graliśmy w gry planszowe - dodaje. Chociaż pochodzi z rodziny artystycznej, nigdy nie zadzierał nosa z tego powodu ani nie czuł się kimś lepszym od rówieśników. - Myślę, że te dzieci czuły się lepsze ode mnie, bo ciągle byłem przez nie lany - śmieje się.

Twierdzi, że swoich najbliższych traktował jak normalną rodzinę, w której każdy dorosły miał jakiś zawód. Z wiekiem zaczął doceniać swoje korzenie. - Dzisiaj w pewnym sensie jestem dumny z pochodzenia, ale nadal nie zadzieram nosa - śmieje się. Na komputerze próbował stworzyć drzewo genealogiczne swojej rodziny. - Przepytywałem mamę na temat jakichś wujków i innych krewnych, ale z braku czasu przerwałem to zajęcie - tłumaczy. - Kto wie, może kiedyś jeszcze do niego wrócę.

Mimo braku talentów literackich, pan Wojtek od dzieciństwa miał głowę do interesów. Pierwsze pieniądze zarobił już w podstawówce, dzięki programow "Wielokropek", i udało mu się uniknąć podatku od tego zarobku. - "Wielokropek" był prowadzony przez Jana Kociniaka i Jana Kobuszewskiego, który był przyjacielem naszego domu i chodził z moją mamą do tej samej szkoły. Wziąłem od Janka chyba z 200 autografów i sprzedawałem je w szkole po złotówce. To były moje pierwsze zarobione pieniądze, ale proszę mi wybaczyć, nie pamiętam, na co wydałem ten majątek - śmieje się.

Gdy po maturze przyszedł czas na wybór przyszłego zawodu, Wojciech postanowił iść w ślady swojej mamy - aktorki Marii Broniewskiej. Niestety, już na egzaminach wstępnych do szkoły teatralnej dowiedział się, że się nie nadaje do zawodu. Komisja w telewizji powiedziała mu dokładnie to samo. Mimo pierwszych niepowodzeń, nie poddał się ani nie popadł w kompleksy. - Można powiedzieć, że ta porażka mnie wzmocniła. Gdyby wpędziła mnie w kompleksy, nie starałbym się więcej o pracę w telewizji - tłumaczy.

Po maturze imał się różnych zajęć. Przez krótki czas pracował w Wytwórni filmów Dokumentalnych - trzy dni w narzędziowni, jeden dzień w centrali telefonicznej, i na stanowisku dekoratora i sztukatora. Po odbyciu dwuletniej służby wojskowej, gdzie służył w oddziałach łączności, zdał na pedagogikę na UW.

Życie Wojciecha Pijanowskiego na co dzień toczy się w Warszawie. Robi to, co lubi, i nigdy się nie nudzi. - Nie chodzę do pracy na 8 i nie wracam o 16, więc cały czas jestem na wakacjach - tłumaczy. I choć na prawdziwych wakacjach był 5 lat temu, nie czuje potrzeby, by ruszać się ze stolicy. - Jestem w takim wieku, że nie chce mi się wyjeżdżać. Męczą mnie loty samolotami, a w Polsce już wszystko widziałem. Jeszcze tylko Bieszczady muszę zaliczyć - dodaje.

Żona pana Wojciecha była scenografem. Teraz ma mniej zajęć, bo już nie pracuje. Z kolei jego plany na emeryturę nie różnią się od codzienności. Wojciech Pijanowski nadal chce robić programy i wymyślać gry, ale uważa, że przyszłość jest trudna do przewidzenia. - Robienie planów na życie nie ma sensu, bo to się nigdy nie udaje - mówi.

Życie na gorąco
Dowiedz się więcej na temat: Wojciech Pijanowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy