Reklama
Reklama

Włodzimierz Press: Czas wcale nie leczy ran

Heroizm nie jest dla niego pustym słowem. Historia, którą przeżył jako dwulatek, wydaje się tak nierealna, jakby była wyjęta ze stron filmowego scenariusza. A jednak wydarzyła się naprawdę...

Ten wysoki mężczyzna z charakterystycznym błyskiem w oczach i szelmowskim uśmiechem potrafił rozpalić kobiecą wyobraźnię. Niejedna wiele by dała, aby umówić się na randkę z przystojnym Grigorijem Saakaszwilim, którego grał w "Czterech pancernych i psie". Na nic jednak zdały się ich zaloty. Włodzimierzowi Pressowi (77 l.) podobała się tylko jedna. Miała na imię Renata i była kostiumologiem.

Odkąd poznali się na planie serialu o pancernych, są nierozłączni. I choć od pół wieku żyją w zgodnym związku, żona musiała zaakceptować, że w jego sercu jest jeszcze jedna bardzo ważna kobieta. Tą, którą zawsze stawiał i będzie stawał na piedestale jest Janina, jego matka.

Reklama

By zrozumieć tę niezwykłą wieź, trzeba się cofnąć do 1939 r., kiedy na krótko przed wybuchem II wojny światowej Włodzimierz przyszedł na świat. Narodziny we Lwowie były dziełem czystego przypadku. - Matka, będąc w ciąży, uciekała na wschód przed Niemcami i tam mnie urodziła - wyjaśnia aktor. Odtąd radość i rozpacz mieszały się w życiu jego najbliższych. Dla chłopca o żydowskich korzeniach nastał trudny okres, jego ojciec zginął w obozie w Treblince.

Nie wiadomo, czy mały Włodzio również nie podzieliłby tragicznego losu, gdyby nie wyjątkowa determinacja matki... W 1941 r., gdy Niemcy uderzyli na Związek Radziecki, pani Janina znalazła się w transporcie ewakuacyjnym. Wówczas wydarzył się dramat - zgubiła swoje dwuletnie dziecko. Serce waliło jej jak oszalałe. Nie mogła zrozumieć, jak to się stało, przecież tak mocno trzymała synka za rączkę. Czas upływał, a ona biegała, wykrzykując jego imię. Ale chłopiec jakby zapadł się pod ziemię.

Zostali rozdzieleni. Serce jej krwawiło, ale poprzysięgła sobie, że nie spocznie, zanim go nie odnajdzie. Przemierzyła setki kilometrów, szukając go na szlakach radzieckiej klęski, na stacjach kolejowych, w zbombardowanych transportach... W końcu jej modlitwy zostały wysłuchane. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, gdy zobaczyła swoje maleństwo. Łzy natychmiast napłynęły jej do oczu, słowa uwięzły w gardle. Nie była nawet w stanie wymówić imienia swojej pociechy.

Za to mały Włodzio krzyczał: "Mama!", "Moja mama!". On wtulił swoją umorusaną buźkę w jej szyję, a ona nie potrafiła wypuścić go z ramion. Niestety, to nie był koniec jej zmartwień. Na Syberii, dokąd rzuciły ich wojenne losy, Włodzio często chorował. Stale balansował na krawędzi między życiem i śmiercią. Jego matka dokonywała heroicznych wyczynów, by uratować syna, zdobyć lekarstwa i żywność. Zawsze jej się udawało...

Po latach Włodzimierz, poznając wstrząsającą historię swojego dzieciństwa, docenił to, ile dla niego zrobiła. Spłacił swój dług wobec ukochanej matki, gdy na początku lat 80. jej stan zdrowia się pogorszył. Bez wahania wyjechał wtedy do Paryża, dokąd w 1968 r. na fali antysemickiej czystki, wyemigrowała jego rodzicielka. Opiekował się nią czule przez kilka lat. W końcu podjął trudną decyzję i z powodu bariery językowej zmuszony był wrócić do kraju.

Pani Janina zmarła w 2000 r. Choć od tego momentu upłynęło wiele lat, aktor bardzo za nią tęskni. Czas wcale nie leczy ran...

Na żywo
Dowiedz się więcej na temat: Włodzimierz Press
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy